Pompeo Batoni, Powrót syna marnotrawnego, 1773
Łk 15,1-3.11-32: W owym czasie zbliżali się do Jezusa wszyscy celnicy i grzesznicy, aby Go słuchać. Na to szemrali faryzeusze i uczeni w Piśmie. Ten przyjmuje grzeszników i jada z nimi. Opowiedział im wtedy następującą przypowieść: Pewien człowiek miał dwóch synów. Młodszy z nich rzekł do ojca: Ojcze, daj mi część majątku, która na mnie przypada. Podzielił więc majątek między nich. Niedługo potem młodszy syn, zabrawszy wszystko, odjechał w dalekie strony i tam roztrwonił swój majątek, żyjąc rozrzutnie. A gdy wszystko wydał, nastał ciężki głód w owej krainie i on sam zaczął cierpieć niedostatek. Poszedł i przystał do jednego z obywateli owej krainy, a ten posłał go na swoje pola żeby pasł świnie. Pragnął on napełnić swój żołądek strąkami, którymi żywiły się świnie, lecz nikt mu ich nie dawał. Wtedy zastanowił się i rzekł: Iluż to najemników mojego ojca ma pod dostatkiem chleba, a ja tu z głodu ginę. Zabiorę się i pójdę do mego ojca, i powiem mu: Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie; już nie jestem godzien nazywać się twoim synem: uczyń mię choćby jednym z najemników. Wybrał się więc i poszedł do swojego ojca. A gdy był jeszcze daleko, ujrzał go jego ojciec i wzruszył się głęboko; wybiegł naprzeciw niego, rzucił mu się na szyję i ucałował go. A syn rzekł do niego: Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie, już nie jestem godzien nazywać się twoim synem. Lecz ojciec rzekł do swoich sług: Przynieście szybko najlepszą szatę i ubierzcie go; dajcie mu też pierścień na rękę i sandały na nogi. Przyprowadźcie utuczone cielę i zabijcie: będziemy ucztować i bawić się, ponieważ ten mój syn był umarły, a znów ożył; zaginął, a odnalazł się. I zaczęli się bawić. Tymczasem starszy jego syn przebywał na polu. Gdy wracał i był blisko domu, usłyszał muzykę i tańce. Przywołał jednego ze sług i pytał go, co to ma znaczyć. Ten mu rzekł: Twój brat powrócił, a ojciec twój kazał zabić utuczone cielę, ponieważ odzyskał go zdrowego. Na to rozgniewał się i nie chciał wejść; wtedy ojciec jego wyszedł i tłumaczył mu. Lecz on odpowiedział ojcu: Oto tyle lat ci służę i nigdy nie przekroczyłem twojego rozkazu; ale mnie nie dałeś nigdy koźlęcia, żebym się zabawił z przyjaciółmi. Skoro jednak wrócił ten syn twój, który roztrwonił twój majątek z nierządnicami, kazałeś zabić dla niego utuczone cielę. Lecz on mu odpowiedział: Moje dziecko, ty zawsze jesteś przy mnie i wszystko moje do ciebie należy. A trzeba się weselić i cieszyć z tego, że ten brat twój był umarły, a znów ożył, zaginął a odnalazł się.
Historia pradawna, ustami bardów z lutnią w tle śpiewana, opowiada o chwale i podłym końcu walecznego rycerza.
Owego śmiałka rodzice wcześnie obumarli. Zaopiekował się nim stryj rodzony, człek wielkiego męstwa i jeszcze potężniejszej mądrości. Opiekun młodziana do ksiąg najmędrszych pędził, pilnując jednak, by nie tylko ducha, ale i ciało ćwiczył należycie. Zaprawiał go do rycerskiego rzemiosła, ucząc władania bronią wszelaką i jazdy konnej. A kiedy chłopiec lat męża nabrał, stryj go przywołał do siebie i rzecze mu tak:
- Ja cię już niczego więcej nie nauczę. Ruszaj w świat, nie marnuj się. I czyń użytek z cnoty i męstwa.
- Skoro każesz, stryju, niech tak będzie - odpowiedział młodzian. - Wiedz jednak, że w szczególności smokom łby chcę ucinać, ludzi od nich wyswobadzając.
- Dobrze. Pamiętaj jednak, że w walce ze smokiem najważniejsza jest odwaga. Jeśli ją stracisz - przegrałeś.
- Jak jej upilnować? Co radzisz?
- Dam ci czarodziejskie słowo - odparł stryj. - Jeśli przed walką ze smokiem po cichu je wypowiesz, odwaga pozostanie przy tobie. Tylko bacz, byś go nie zapomniał.
Tutaj skinął na młodzieńca i szepnął mu czarodziejskie słowo do ucha tak, by nikt nie słyszał.
Młody rycerz ruszył w świat. Smocze łby, jeden po drugim, na kopy ścinał. A ręka mu nawet nie zadrżała ze strachu. Pamiętał bowiem, by zawsze przed walką otrzymane od stryja magiczne słowo po cichu wypowiedzieć. Tak trwało lat kilka. Aż pewnego razu, w przeddzień kolejnej bitwy z jeszcze jednym smokiem, długo w noc zabalował, umiaru w jedzeniu i piciu nie zdzierżywszy. Rankiem z ciężką głową stanął do walki. Najgorsze było jednak to, że żadną miarą magicznego słowa przypomnieć sobie nie mógł. A smok był tuż, tuż. Dobył miecza i z zapałem jeszcze większym, niż dotąd, ciął na lewo i prawo, kolejne gadzie łby siekąc. Aż zwyciężył. Jednak nawet po południu, kiedy walkę miał już dawno za sobą, a szaleństwa ubiegłej nocy śladu już w jego umyśle nie pozostawiły najmniejszego, magicznego słowa wciąż nie pamiętał. Postanowił tedy do stryja się udać na powrót i o przypomnienie zaklęcia prosić.
- Głupcze! - ofuknął go wychowawca, gdy po powrocie rzecz całą mu przedstawił. - To słowo nie miało żadnej wartości. Nie przez nie, ale dzięki sobie zwyciężałeś te wszystkie gady.
Bardowie pieją, że rycerz wielce zasmuconym odszedł. A z kolejnego pojedynku ze smokiem żywy już nie wrócił.
Syn marnotrawny wrócił po litość, a otrzymał przebaczenie. Ktoś wraca do ciebie, twój wróg czy winowajca. Litością lub lekceważeniem go zabijesz, przebaczeniem - nawrócisz.
4. tydzień Wielkiego Postu - poniedziałek
J 4,43-54: Jezus wyszedł z Samarii i udał się do Galilei. Jezus wprawdzie sam stwierdził, że prorok nie doznaje czci we własnej ojczyźnie. Kiedy jednak przybył do Galilei, Galilejczycy przyjęli Go, ponieważ widzieli wszystko, co uczynił w Jerozolimie w czasie świąt. I oni bowiem przybyli na święto. Następnie przybył powtórnie do Kany Galilejskiej, gdzie przedtem przemienił wodę w wino. A w Kafarnaum mieszkał pewien urzędnik królewski, którego syn chorował. Usłyszawszy, że Jezus przybył z Judei do Galilei, udał się do Niego z prośbą, aby przyszedł i uzdrowił jego syna: był on bowiem już umierający. Jezus rzekł do niego: „Jeżeli znaków i cudów nie zobaczycie, nie uwierzycie”. Powiedział do Niego urzędnik królewski: „Panie, przyjdź, zanim umrze moje dziecko”. Rzekł do niego Jezus: „Idź, syn twój żyje”. Uwierzył człowiek słowu, które Jezus powiedział do niego, i szedł z powrotem. A kiedy był jeszcze w drodze, słudzy wyszli mu naprzeciw, mówiąc, że syn jego żyje. Zapytał ich o godzinę, o której mu się polepszyło. Rzekli mu: „Wczoraj około godziny siódmej opuściła go gorączka”. Poznał więc ojciec, że było to o tej godzinie, o której Jezus rzekł do niego: „Syn twój żyje”. I uwierzył on sam i cała jego rodzina. Ten już drugi znak uczynił Jezus od chwili przybycia z Judei do Galilei.
Kolejna wersja bajki o rybaku, który złowił złotą rybkę, a ta obiecuje spełnić jakieś jedno życzenie w zamian za zwrócenie wolności:
- Chcę zatem – mówi rybak – żeby na świecie zapanował pokój.
- No, co ty? – odpowiada rybka. – To za wiele. Nie da rady.
- Hm… - drapie zarośnięty policzek rybak. – To może chociaż żeby pokój zapanował na Bliskim Wschodzie.
- A możesz mi pokazać mapę tego Bliskiego Wschodu? – prosi rybka. Rybak wyjmuje z mapnika i rozpościera przed nią kolorowy, pokratkowany karton.
- Strasznie wielki ten Bliski Wschód. Nie da rady. Może jednak masz jakieś inne życzenie.
Rybak długo się zastanawia. W końcu nowy pomysł pojawia się w jego głowie.
- W takim razie zrób tak, żeby moja żona była ładniejsza.
- A masz zdjęcie swojej żony? To pokaż.
Rybak wyciąga z portfela zdjęcie żony. Podtyka je rybce przed oczy. Rybka patrzy, patrzy i patrzy. W końcu wzdycha i mówi:
- A mógłbyś mi jeszcze raz pokazać te mapę Bliskiego Wschodu?
Jezus nie jest złotą rybką. Wiem, że to brzmi już nawet nie banalnie, ale po prostu strasznie. Ale mimo to proszę: przeczytaj to do końca. Każdy z nas bywa złota rybką: od urodzenia spełniamy czyjeś życzenia i oczekiwania: rodziców, nauczycieli, szefa w pracy, żony, dzieci. Rybka za swoje spełnienie życzeń oczekuje wolności. My też czegoś oczekujemy: uznania, miłości, wdzięczności, dobrej oceny albo premii lub awansu. Jezus w tym sensie nie jest złotą rybką, że nie spełnia ludzkich życzeń i próśb w zamian za cokolwiek. Przykład: Kana Galilejska. Najpierw, podczas godów, przemienił tutaj wodę w wino. Teraz uzdrawia syna urzędnika królewskiego. Czyni to jako znak. Nie po to, żeby coś zyskać, zarobić, zdobyć. Ale jako znak, czyli po to, żeby ludzie mieli się nad czym zastanowić.
Coś cię dzisiaj na pewno spotka, oby coś miłego. Codziennie nas coś spotyka, codziennie coś dzieje się w naszym życiu. Popatrz na to, jako na znak od Chrystusa. Zastanów się, co chce ci przez to powiedzieć? Trzeba się zastanawiać.
4. tydzień Wielkiego Postu - wtorek
J 5,1-3a.5-16: Było święto żydowskie i Jezus udał się do Jerozolimy. W Jerozolimie zaś znajduje się Sadzawka Owcza, nazwana po hebrajsku Betesda, zaopatrzona w pięć krużganków. Wśród nich leżało mnóstwo chorych: niewidomych, chromych, sparaliżowanych. Znajdował się tam pewien człowiek, który już od lat trzydziestu ośmiu cierpiał na swoją chorobę. Gdy Jezus ujrzał go leżącego i poznał, że czeka już długi czas, rzekł do niego: „Czy chcesz stać się zdrowym?” Odpowiedział Mu chory: „Panie, nie mam człowieka, aby mnie wprowadził do sadzawki, gdy nastąpi poruszenie wody. Gdy ja sam już dochodzę, inny schodzi przede mną”. Rzekł do niego Jezus: „Wstań, weź swoje łoże i chodź”. Natychmiast wyzdrowiał ów człowiek, wziął swoje łoże i chodził. Jednakże dnia tego był szabat. Rzekli więc Żydzi do uzdrowionego: „Dziś jest szabat, nie wolno ci nieść twojego łoża”. On im odpowiedział: „Ten, który mnie uzdrowił, rzekł do mnie: Weź swoje łoże i chodź”. Pytali go więc: „Cóż to za człowiek ci powiedział: Weź i chodź?” Lecz uzdrowiony nie wiedział, kim On jest; albowiem Jezus odsunął się od tłumu, który był w tym miejscu. Potem Jezus znalazł go w świątyni i rzeki do niego: „Oto wyzdrowiałeś. Nie grzesz już więcej, aby ci się coś gorszego nie przydarzyło”. Człowiek ów odszedł i doniósł Żydom, że to Jezus go uzdrowił. I dlatego Żydzi prześladowali Jezusa, że to uczynił w szabat.
Osioł wpadł do wyschniętej studni. Jego właściciel, ponieważ nie znalazł sposoby, by wciągnąć zwierzę, zaczął obchodzić sąsiadów, prosząc ich:
- Zabierzcie wszelkie śmiecie, jakie macie w domu i przyjdźcie do mnie, by wrzucić je do studni.
Zdumionym wyjaśniał powód zaproszenia. Sąsiedzi chętnie zgodzili się mu pomóc. Kiedy pierwsi zaczęli wrzucać śmieci do studni, z głębi dobiegł ich rozpaczliwy jęk osła. Po jakimś czasie jednak ryk zwierzęcia ucichł.
- Pewnie już go zasypaliśmy – myśleli ludzie, lecz ponieważ sterta śmieci wciąż była niemała, postanowili wrzucić je do nieczynnej studni wszystkie. Jakież było ich zdziwienie, gdy w pewnej chwili przez cembrowinę wyskoczył osioł i – cały i zdrowy – pobiegł do stajni radośnie posapując. Okazało się, że zwierzę otrząsając się zrzucało z grzbietu kolejne porcje śmieci. Ich poziom co rusz się podnosił, aż wreszcie osioł szczęśliwie wydostał się na powierzchnię.
Jezus przywraca zdrowie, czyni dobrze. A na jego głowę sypie się śmiecie donosów, nienawiści, pogardy, złości i chęci unicestwienia – dzień po dniu, warstwa po warstwie, aż do wywindowania, wywyższenia na krzyżu.
Na twoją głowę też niejeden raz sypie się śmiecie. Nie? Pewnie jesteś samotnikiem… Dość żartów. Mówi się: co mnie nie zabije, to mnie wzmocni. Przypomnij sobie te słowa, ilekroć ktoś na twoją głowę wyleje kubeł pomyj.
4. tydzień Wielkiego Postu - środa
J 5,17-30: Żydzi prześladowali Jezusa, ponieważ uzdrowił w szabat. Lecz Jezus im odpowiedział: „Ojciec mój działa aż do tej chwili i Ja działam”. Dlatego więc usiłowali Żydzi tym bardziej Go zabić, bo nie tylko nie zachował szabatu, ale nadto Boga nazywał swoim Ojcem, czyniąc się równym Bogu. W odpowiedzi na to Jezus im mówił: „Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Syn nie mógłby niczego czynić sam od siebie, gdyby nie widział Ojca czyniącego. Albowiem to samo, co On czyni, podobnie i Syn czyni. Ojciec bowiem miłuje Syna i ukazuje Mu to wszystko, co On sam czyni, i jeszcze większe dzieła ukaże Mu, abyście się dziwili. Albowiem jak Ojciec wskrzesza umarłych i ożywia, tak również i Syn ożywia tych, których chce. Ojciec bowiem nie sądzi nikogo, lecz cały sąd przekazał Synowi, aby wszyscy oddawali cześć Synowi, tak jak oddają cześć Ojcu. Kto nie oddaje czci Synowi, nie oddaje czci Ojcu, który Go posłał. Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Kto słucha słowa mego i wierzy w Tego, który Mnie posłał, ma życie wieczne i nie idzie na sąd, lecz ze śmierci przeszedł do życia. Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam, że nadchodzi godzina, nawet już jest, kiedy to umarli usłyszą głos Syna Bożego, i ci, którzy usłyszą, żyć będą. Podobnie jak Ojciec ma życie w sobie, tak również dał Synowi: mieć życie w sobie samym. Przekazał Mu władzę wykonywania sądu, ponieważ jest Synem Człowieczym. Nie dziwcie się temu! Nadchodzi bowiem godzina, w której wszyscy, którzy spoczywają w grobach, usłyszą głos Jego: a ci, którzy pełnili dobre czyny, pójdą na zmartwychwstanie życia; ci, którzy pełnili złe czyny, na zmartwychwstanie potępienia. Ja sam z siebie nic czynić nie mogę. Tak, jak słyszę, sądzę, a sąd mój jest sprawiedliwy; nie szukam bowiem własnej woli, lecz woli Tego, który Mnie posłał”.
Nowy kościół w górskiej osadzie, w dniu poświęcenia. Wszystko to, co stanowi budowlę i jej wyposażenie wprost pęka z dumy: solidne belki, barwne malowidła, świetliste witraże, błyszczące szaty. Tylko gdzieś na dachu jest jeden niezadowolony: mały gwoździk przytrzymujący klepkę gontu.
- Nikt na mnie nie zwraca uwagi! To skandal! Czuje się niepotrzebny.
Ma tego dość. Postanawia pójść swoją drogą. Wyskakuje z gontu i stacza się w dół. Tutaj jednak nieszczęśliwie wpada w kałużę i prawie natychmiast zaczyna rdzewieć, tkwiąc w błocie bezużytecznie. Co gorsza, nocą zrywa się burza. Pierwszy podmuch wiatru zrywa obluzowany gont, z którego gwoździk wyskoczył. Kolejny – powiększa rozdarcie. Deszczułki fruwają w powietrzu jak konfetti. A do środka zacieka deszcz, niszcząc ściany, malowidła i szaty. A wszystko przez bunt jednego małego gwoździa.
Tak często czujesz się nieważny, nic nie znaczący, niedoceniony, niepotrzebny. Tak często, że nieraz masz już dość wszystkiego. Chcesz to rzucić: pracę, dom, dziecko, co sprawia kłopoty, przykrego sąsiada… Uważaj, bo możesz nie tylko zmarnować siebie, ale też wszystko to i wszystkich tych, czemu i komu jesteś potrzebny.
Stań przed lustrem, popatrz na siebie, powtórz sobie: jestem narzędziem w ręku Boga, jestem narzędziem, jestem potrzebny, to nieprawda, że nie ma ludzi niezastąpionych. Powtórz to sobie. Poczujesz się potrzebny i tak zdrowo, pokornie – ważny.
4. tydzień Wielkiego Postu - czwartek
J 5,31-47: Jezus powiedział do Żydów: „Gdybym Ja wydawał świadectwo o sobie samym, sąd mój nie byłby prawdziwy. Jest przecież ktoś inny, kto wydaje sąd o Mnie; a wiem, że sąd, który o Mnie wydaje, jest prawdziwy. Wysłaliście poselstwo do Jana i on dał świadectwo prawdzie. Ja nie zważam na świadectwo człowieka, ale mówię to, abyście byli zbawieni. On był lampą, co płonie i świeci, wy zaś chcieliście radować się krótki czas jego światłem. Ja mam świadectwo większe od Janowego. Są to dzieła, które Ojciec dał Mi do wykonania; dzieła, które czynię, świadczą o Mnie, że Ojciec Mnie posłał. Ojciec, który Mnie posłał, On dał o Mnie świadectwo. Nigdy nie słyszeliście ani Jego głosu, ani nie widzieliście Jego oblicza; nie macie także słowa Jego, trwającego w was, bo wyście nie uwierzyli w Tego, którego On posłał. Badacie Pisma, ponieważ sądzicie, że w nich zawarte jest życie wieczne: to one właśnie dają o Mnie świadectwo. A przecież nie chcecie przyjść do Mnie, aby mieć życie. Nie odbieram chwały od ludzi, ale wiem o was, że nie macie w sobie miłości Boga. Przyszedłem w imieniu Ojca mego, a nie przyjęliście Mnie. Gdyby jednak przybył kto inny we własnym imieniu, to byście go przyjęli. Jak możecie uwierzyć, skoro od siebie wzajemnie odbieracie chwałę, a nie szukacie chwały, która pochodzi od samego Boga? Nie mniemajcie jednak, że to Ja was oskarżę przed Ojcem. Waszym oskarżycielem jest Mojżesz, w którym wy pokładacie nadzieję. Gdybyście jednak uwierzyli Mojżeszowi, to byście i Mnie uwierzyli. O Mnie bowiem on pisał. Jeżeli jednak jego pismom nie wierzycie, jakże moim słowom będziecie wierzyli?”
- Co jest ważniejsze? – pyta nauczyciel dzieci. – Co bardziej potrzebne: słońce czy księżyc?
Dziwne pytanie, trudne, dorosłe. Dzieci buzie rozdziawiły zdziwione, niewiedzące. Nic nie mówią. Nie wiedzą. Nauczyciel się niecierpliwi. Wskazuje na chłopca pierwszego z brzegu.
- Józuś, no powiedzże, co myślisz?
- Nnnie wiem – odpowiada malec zażenowany. – Chyba księżyc jest ważniejszy, bo świeci w nocy, kiedy jest ciemno. A słońce to już takie potrzebne nie jest, bo świeci w dzień, kiedy i tak jest jasno.
Jan Chrzciciel robi wrażenie. Najpierw swoim wyglądem: nieogolony – nazarejczyk – ubrany dość dziwacznie w szatę z wielbłądziej sierści. Potem tym, co dziś określa się jako „lajfstajl”: samotnością, abstynencją, postem. Wreszcie swoją nauką: przygotujcie drogę Panu. Zwłaszcza ta nauka była dziwna: nie o sobie, nie jakieś „naśladujcie mnie”, „postępujcie tak, jak ja”, tylko ciągle o tym Kimś, komu nie jest godzien rozwiązać rzemyka u butów. Jan Chrzciciel ma się do Jezusa trochę tak, jak księżyc do słońca: bladym odbiciem światła zapowiada tego, który jest jego źródłem. To właśnie podkreśla Jezus w dzisiejszej Ewangelii.
Świeć. Błyszcz. Oświecaj drogę innym. Pamiętaj jednak: choćby ci się nie wiem co zdawało, nie jesteś słońcem, nie świecisz sam z siebie. Jesteś zwierciadłem, księżycem, odblaskiem. To skądinąd strasznie ważne…
4. tydzień Wielkiego Postu - piątek
J 7,1-2.10.25-30: Jezus obchodził Galileję. Nie chciał bowiem chodzić po Judei, bo Żydzi mieli zamiar Go zabić. A zbliżało się żydowskie Święto Namiotów. Kiedy zaś bracia Jego udali się na święto, wówczas poszedł i On, jednakże nie jawnie, lecz skrycie. Niektórzy z mieszkańców Jerozolimy mówili: „Czyż to nie jest Ten, którego usiłują zabić? A oto jawnie przemawia i nic Mu nie mówią. Czyżby zwierzchnicy naprawdę się przekonali, że On jest Mesjaszem? Przecież my wiemy, skąd On pochodzi, natomiast gdy Mesjasz przyjdzie, nikt nie będzie wiedział, skąd jest”. A Jezus ucząc w świątyni zawołał tymi słowami: „I Mnie znacie, i wiecie, skąd jestem. Ja jednak nie przyszedłem sam od siebie; lecz prawdziwy jest tylko Ten, który Mnie posłał, którego wy nie znacie. Ja Go znam, bo od Niego jestem i On Mnie posłał”. Zamierzali więc Go pojmać, jednakże nikt nie podniósł na Niego ręki, ponieważ godzina Jego jeszcze nie nadeszła.
- Mistrzu Ignacy, przemów, proszę!
- Pies szczekał na złodzieja, całą noc się trudził,
Obili go nazajutrz, że pana obudził,
Spał smaczno drugiej nocy, złodzieja nie czekał;
Ten dom skradł; psa obili za to, że nie szczekał.
A propos psa wciąż mam w uszach zagadkę: czym pies różni się od człowieka? Tym – twierdzą niektórzy – że pies szczeka na obcych a do swoich się łasi, człowiek zaś zgoła na opak: obcym się przymila, na dla swoich szacunku nie ma.
Wypisz wymaluj – faryzeusze. Nie akceptują Jezusa, a cóż dopiero mówić o tym, by Go słuchali, z niepojętego powodu: bo znają go i wiedza skąd pochodzi, Mesjasz, gdy przyjdzie, nikt nie będzie wiedział, co jest. Żal się robi Jezusa: przyszedł do swoich, a swoi Go obszczekali… Wiem, że nie brzmi to dostojne, że może nawet nie wypada, ale trudno to ująć trafniej, tak myślę.
Więcej szacunku i miłości do bliźnich! Ale pod jednym warunkiem: bliższa ciału koszula, więc nie zaczynaj być dobrym dla obcych, zanim nie okażesz przynajmniej minimum życzliwości swoim. To nie jest tak, że w sprawie miłości bliźniego od kogoś trzeba zacząć. W sprawie miłości bliźniego trzeb zacząć od tego, z kim dzieli się stół, dach nad głową i pewnie jeszcze parę innych rzeczy, z uczuciami i genami na czele.
4. tydzień Wielkiego Postu - sobota
J 7,40-53: Wśród tłumów słuchających Jezusa odezwały się głosy: „Ten prawdziwie jest prorokiem”. Inni mówili: „To jest Mesjasz”. Jeszcze inni mówili: „Czyż Mesjasz przyjdzie z Galilei? Czyż Pismo nie mówi, że Mesjasz będzie pochodził z potomstwa Dawidowego i z miasteczka Betlejem?” I powstało w tłumie rozdwojenie z Jego powodu. Niektórzy chcieli Go nawet pojmać, lecz nikt nie odważył się podnieść na Niego ręki. Wrócili więc strażnicy do kapłanów i faryzeuszów, a ci rzekli do nich: „Czemuście Go nie pojmali?” Strażnicy odpowiedzieli: „Nigdy jeszcze nikt nie przemawiał tak, jak Ten człowiek przemawia”. Odpowiedzieli im faryzeusze: „Czyż i wy daliście się zwieść? Czy ktoś ze zwierzchników lub faryzeuszów uwierzył w Niego? A ten tłum, który nie zna Prawa, jest przeklęty”. Odezwał się do nich jeden spośród nich, Nikodem, ten, który przedtem przyszedł do Niego: „Czy Prawo nasze potępia człowieka, zanim go wpierw przesłucha i zbada, co czyni ?” Odpowiedzieli mu: „Czy i ty jesteś z Galilei? Zbadaj, zobacz, że żaden prorok nie powstaje z Galilei”. I rozeszli się każdy do swego domu.
Kiedyś ten dowcip opowiadano o stróżach tak zwanego porządku publicznego. Dwaj z nich patrolowali ulicę. Niższy rangą znalazł lusterko. Spojrzał w nie.
- Jejku, panie plutonowy, swoje zdjęcie znalazłem.
- Pokaż – mówi dowódca patrolu. – No co ty, przecież to moja podobizna – chowa lusterko do kieszeni. Po służbie wraca do domu. Mundur wiesza na poręczy krzesła i idzie do łazienki. Jego córka, przeszukując bluzę – a nuż znajdzie tu jakiś mały upominek dla siebie – trafia na lusterko. Wyjmuje je, przegląda się i woła do matki:
- Mama, tata ma w mundurze zdjęcie jakiejś młodej laski. Pewnie to jego kochanka!
Żona bierze lusterko do ręki, przegląda się i stwierdza uspokojona:
- Kochanka? Dziecko, przecież to jakieś stare próchno…
I w Jezusie każdy widzi kogoś innego: proroka, Mesjasza, kogoś, kto przemawia, jak nikt dotąd albo pospolitego mieszkańca Galilei, z której przecież nie może pochodzić nic dobrego, wichrzyciela, zwodziciela, prawołamacza. Podobnie jest i dziś. Brzydula widzi w Jezusie kosmetyczkę, biedak – złotą rybkę, samotnik – towarzystwo, chory – lekarstwo, polityk – rewolucjonistę, społecznik - działacza… i tak bez końca. Wszyscy widzą Go tak, jak im łatwiej, wygodniej albo przyjemniej.
Jezus już zrobił dla ciebie to, co do niego należało: przyszedł na świat, przekazał Dobrą Nowinę, umarł, zmartwychwstał, dał swojego Ducha… Teraz ty zrób COŚ dla Niego. Nie, to za mało: teraz ty ofiaruj Mu WSZYSTKO, co robisz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz