IV Niedziela Zwykła - Rok C

Łk 4,21-30
Począł więc mówić do nich: Dziś spełniły się te słowa Pisma, któreście słyszeli. A wszyscy przyświadczali Mu i dziwili się pełnym wdzięku słowom, które płynęły z ust Jego. I mówili: Czy nie jest to syn Józefa? Wtedy rzekł do nich: Z pewnością powiecie Mi to przysłowie: Lekarzu, ulecz samego siebie; dokonajże i tu w swojej ojczyźnie tego, co wydarzyło się, jak słyszeliśmy, w Kafarnaum. I dodał: Zaprawdę, powiadam wam: żaden prorok nie jest mile widziany w swojej ojczyźnie. Naprawdę, mówię wam: Wiele wdów było w Izraelu za czasów Eliasza, kiedy niebo pozostawało zamknięte przez trzy lata i sześć miesięcy, tak że wielki głód panował w całym kraju; a Eliasz do żadnej z nich nie został posłany, tylko do owej wdowy w Sarepcie Sydońskiej. I wielu trędowatych było w Izraelu za proroka Elizeusza, a żaden z nich nie został oczyszczony, tylko Syryjczyk Naaman. Na te słowa wszyscy w synagodze unieśli się gniewem. Porwali Go z miejsca, wyrzucili Go z miasta i wyprowadzili aż na stok góry, na której ich miasto było zbudowane, aby Go strącić. On jednak przeszedłszy pośród nich oddalił się.


Król jegomość władcą był solidnym. Od dnia koronacji zabiegał bezustannie o dobro swojego kraju. Pomnożył armię, staczał zwycięskie bitwy - jedna za drugą, rozszerzył granice państwa, usprawnił handel i system podatkowy, nierobów zapędził do roboty a łajdaków za kraty. Nim pomyślał o sobie, zdążył się już dość mocno podstarzeć.
- Czas pomyśleć o przedłużeniu dynastii - podszepnął mu pewnego dnia przy śniadaniu marszałek dworu.
- Co waść przez to rozumiesz? - spytał monarcha zafrapowany ogryzaniem kurzego udka.
- Ożenić się wasza wysokość powinien raczyć.
- Z kim?
- Najlepiej z kobietą szlachetnego rodu, również monarszego. I z jakiegoś bogatego kraju. Dobre skoligacenie może dać trwały pokój i wymierne korzyści w handlu i dyplomacji.
- Kogo konkretnie proponujesz? - król wiedział, że skoro marszałek temat jakiś rozpoczyna, rzecz całą przemyślał i ułożył z korzyścią dla królestwa.
- Księżniczkę Ludwikę, córkę króla Wilhelma - tu marszałek z zanadrza wyjął emaliowaną miniaturę, z której spojrzała na króla jegomości kobieta przecudnej urody.
Król nie zastanawiał się długo. Wezwał nadwornego malarza, by sporządził jego własny konterfekt. Dzieło było trudne, boć i król urodę z latami a w troskach dawno stracił. Mistrz pędzla jak mógł ubytki natury na portrecie zatuszował. Z malowidłem i stosownymi pismami król do sąsiedniego kraju poselstwo wysłał o rękę księżniczki prosząc. Trwało to może dwa albo trzy miesiące - podróże w tamtych czasach powolne były - aż posłowie wrócili. Zaraz też marszałka, który im przewodził, król do siebie wołać kazał.
- I co? - spytał zniecierpliwiony.
- Wasza wysokość - marszałek ukłonił się nisko - panna to wielkiej jest urody. Płeć ma śnieżnobiałą, włosy kruczoczarne, oczy brązowe w długie i podwinięte rzęsy oprawione, zęby perłowe, kibić zgrabną, pierś w sam raz, ręce szczupłe, palce biegłe, głos miły. Przy tym nie posiada żadnych widocznych defektów: brodawek, włosków, zmarszczek, nie utyka, prosto się trzyma.
- A obejście jej? - król wiercił się na tronie jak chłopiec.
- Muzykę kocha i poezję, wyszywać potrafi, haftować, miła każdemu i układna. Anioł, nie kobieta. Ale jak każdy człowiek nie jest niestety bez wad. To znaczny ma tylko jedną wadę: upór. Uparła się, że za nic w świecie waszej miłości nie poślubi.

Nie ma ludzi bez wad - upierali się rodacy Jezusa - on też je ma, kimże jest? Jeśli zwyciężysz choćby upór tylko, dojrzysz człowieka żywego, który kryje się za tym, co widzą oczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz