23. niedziela zwykła - rok C

Łk 14, 25-33: Wielkie tłumy szły z Jezusem. On zwrócił się i rzekł do nich: «Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem.
Kto nie nosi swego krzyża, a idzie za Mną, ten nie może być moim uczniem.
Bo któż z was, chcąc zbudować wieżę, nie usiądzie wpierw, a nie oblicza wydatków, czy ma na wykończenie? Inaczej, gdyby założył fundament, a nie zdołałby wykończyć, wszyscy patrząc na to zaczęliby drwić z niego: „Ten człowiek zaczął budować, a nie zdołał wykończyć”.
Albo który król, mając wyruszyć, aby stoczyć bitwę z drugim królem, nie usiądzie wpierw i nie rozważy, czy w dziesięć tysięcy ludzi może stawić czoło temu, który z dwudziestu tysiącami nadciąga przeciw niemu? Jeśli nie, wyprawia poselstwo, gdy tamten jest jeszcze daleko, i prosi o warunki pokoju.
Tak więc nikt z was, kto nie wyrzeka się wszystkiego, co posiada, nie może być moim uczniem».




Parodia

Przebrzmiały soczyste dźwięki fanfar, w ślad za nimi poszła burza oklasków. Na estradę prężnym krokiem wszedł wyfraczony konferansjer z białym goździkiem w butonierce.
- Drogie panie! Szanowni panowie! Otwieram finał dziewiątego krajowego konkursu parodystów! Zaczynamyyy!!!
Przy skocznych nutach polki, z mozołem dobywanych przez sekcję dętą, na scenie stawiło się tuzin mężczyzn. Wszyscy mieli na stopach o pięć numerów za duże trzewiki, poza tym ubrani w za długie spodnie i przyciasne marynarki na głowach nosili spadające meloniki. Każdy miał pod nosem mały czarny wąsik, a ponadto trzymał w ręku trzcinową laseczkę, do której przytwierdzono krągły kartonik z numerem startowym.
- Tak, tak! – konferansjer wysilił się na miły uśmiech – Oczy państwa nie mylą. Tegoroczną edycję konkursu poświęciliśmy jednemu tylko, ale jakże znanemu i uwielbianemu przez wszystkich aktorowi. Finaliści mają numer od pierwszego do dwunastego. Szanowne jury, w którym tym razem zasiadają... – tu padła wyliczanka znanych w świecie artystycznym i cenionych nazwisk – wyłoni zwycięzcę.
Finaliści zeszli ze sceny, by odtąd pojawiać się na niej pojedynczo. Każdy wyśmienicie naśladował sposób chodzenia, gesty i mimikę znanego aktora. Największy aplauz publiczności wzbudzał szczery uśmiech, niczym żywcem zdjęty z plakatu kinowego i obowiązkowe kręcenie laseczką. Nic nie trzeba było mówić, bo aktor był gwiazdą kina jak najbardziej niemego.
Po dwóch godzinach dobrej zabawy jury ogłosiło ustami konferansjera wyniki konkursu.
- Pierwsze miejsce i główną nagrodę zdobył... – tu padło obco brzmiące nazwisko szczęśliwca, któremu prezes jury wręczył srebrny puchar i czek na okrągłą sumkę. Podobnie, choć znacznie skromniej odbyło się wręczenie nagrody drugiemu w rankingu parodystów. Trzecie miejsce zajął mężczyzna o dźwięcznym pseudonimie “Karino”. Kiedy odebrał już mały miedziany pucharek i czek na symbolicznych parę groszy, konferansjer dla ożywienia widowiska zapytał z przekąsem.
- Dlaczego kryje się pan pod pseudonimem. Proszę ujawnić prześwietnemu gremium swoje nazwisko. Śmiało!
Mężczyzna ukłonił się zmieszany:
- Może państwo nie uwierzą, ale ja naprawdę jestem Wielkim Aktorem, którego tutaj naśladowano, we własnej osobie?
- I..., i... – konferansjer zaczął się jąkać, nie znalazłszy cienia wątpliwości co do tego – I zajął pan dopiero trzecie miejsce?

Chcąc rzetelnie i uczciwe naśladować Jezusa, musisz wyrzec się wszystkiego. Jeżeli On nie jest w twoim życiu na pierwszym miejscu – tylko Go parodiujesz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz