XIV niedziela zwykła: cudze chwalicie, swego nie znacie...


Z Robertem rozmawiamy o "przyjęciu", jakiego Jezus doświadczył od swoich rodaków w Nazarecie. Cóż, ludzie bywają gorsi od psów: do obcych się łaszą, a na swoich szczerzą zęby i szczekają. Chyba tak można podsumować to, co spotkało Jezusa w mieście, w którym się wychował. Nic dziwnego, że na "kwaterę" podczas publicznej działalności wybrał sobie Kafarnaum. Niby niedaleko Nazaretu, ale jednak u obcych.

Mk 6,1-6
Jezus przyszedł do swego rodzinnego miasta. A towarzyszyli Mu Jego uczniowie. Gdy nadszedł szabat, zaczął nauczać w synagodze; a wielu, przysłuchując się, pytało ze zdziwieniem: Skąd On to ma? I co za mądrość, która Mu jest dana? I takie cuda dzieją się przez Jego ręce. Czy nie jest to cieśla, syn Maryi, a brat Jakuba, Józefa, Judy i Szymona? Czyż nie żyją tu u nas także Jego siostry? I powątpiewali o Nim. A Jezus mówił im: Tylko w swojej ojczyźnie, wśród swoich krewnych i w swoim domu może być prorok tak lekceważony. I nie mógł tam zdziałać żadnego cudu, jedynie na kilku chorych położył ręce i uzdrowił ich. Dziwił się też ich niedowiarstwu. Potem obchodził okoliczne wsie i nauczał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz