11. Niedziela Zwykła (B) - 14 czerwca

Mk 4,26-34
Jezus powiedział do tłumów: Z królestwem Bożym dzieje się tak, jak gdyby ktoś nasienie wrzucił w ziemię. Czy śpi, czy czuwa, we dnie i w nocy, nasienie kiełkuje i rośnie, on sam nie wie jak. Ziemia sama z siebie wydaje plon, najpierw źdźbło, potem kłos, a potem pełne ziarnko w kłosie. A gdy stan zboża na to pozwala, zaraz zapuszcza się sierp, bo pora już na żniwo. Mówił jeszcze: Z czym porównamy królestwo Boże lub w jakiej przypowieści je przedstawimy? Jest ono jak ziarnko gorczycy; gdy się je wsiewa w ziemię, jest najmniejsze ze wszystkich nasion na ziemi. Lecz wsiane wyrasta i staje się większe od jarzyn; wypuszcza wielkie gałęzie, tak że ptaki powietrzne gnieżdżą się w jego cieniu. W wielu takich przypowieściach głosił im naukę, o ile mogli [ją] rozumieć. A bez przypowieści nie przemawiał do nich. Osobno zaś objaśniał wszystko swoim uczniom.


Jak ślimak

Chwostek nie zdążył dojść do plebanii. Spotkał księdza Mateusza tuż za bramą kościoła.
- Pochwalony Jezus Chrystus - przechylił głowę i ściągnął popielaty sztruksowy kaszkiet.
- Na wieki wieków - proboszcz dźwignął się z klęczek. Nie, nie modlił się. W brunatnym skórzanym fartuchu zarzuconym niedbale na sutannę zaraz po śniadaniu zabrał się do podcinania róż, obrastających klomb wzdłuż wejścia do kościoła. A że niektóre wymagały szczególnie precyzyjnej pielęgnacji, to i co rusz uklęknąć musiał, jak przed samym Panem Jezusem.
- Ja już dłużej nie mogę, księże dobrodzieju - Chwostkowi głos się łamał - sam ksiądz wie: tyle lat w grzechum żył, grosz przepijał, żonę bił... Ale jak były u nas te ostatnie misyje, tom się zawziął, że tak być nie może, bo i roki swoje człowiek ma na karku, i wstyd póki co przed ludźmi, a i już pewnie niedługo przed samym Panem Bogiem...
- Ale z tego, co widzę - ksiądz Mateusz wierzchem rękawa otarł czoło - to i do kościoła teraz nawet w tygodniu zaglądacie, nie tylko od wielkiego dzwonu.
- No juści, prawda, księże dobrodzieju. Bom u spowiedzi był i poprawić się obiecał. Ale mnie nie o to idzie, tylko o to, że ludziska mi spokoju nie dają. Cięgiem przedrzeźniają, palcem pokazują. A Walerkowa to mi nawet kiedyś przy sklepie nagadała, że wstyd teraz do kościoła ganiać, jak tyle lat bez Boga żyłem...
Proboszcz znów uklęknął. Chwostek nawet myślał, że go skrzyczy, albo powie, żeby sobie poszedł i głowy nie zawracał. Ksiądz Mateusz pogrzebał gdzieś w krzaczastej gęstwinie i po chwili wyciągnął do Chwostka rękę.
- Wiesz, co to jest?
- Każdy wie. Ślimak. Tu przy kościele rzeczka, mokro, trawa, to i idą zarazy i pchają się wszędzie.
- Widzisz, Chwostek, ty musisz być taki jak on.
- Taki pozwijany i z garbem na plecach?
- Nie. Taki powolny i wytrwały. O ślimaku powiadają, że kiedyś lazł na drzewo, bo mu ładnie pachniało. A to wiosna była dopiero. Wnet go też szpaki obskoczyły i nuże naśmiewać się z biedaka: gdzie ty leziesz, głupi, kiedy na tym drzewie żadnego owocu jeszcze nie ma, liście ledwo co zawiązane? A on się słowem nie odezwał, tylko sunął dalej. A myślał sobie: zanim dojdę na górę, to owoce już będą. I tak się stało. Rozumiesz, Chwostek? Ty też musisz - tak, jak on.
Znalazłeś Jezusa? Pniesz się w Jego stronę? Ach tak - śmieją się z ciebie? To nic. Na Królestwo Boże trzeba czasem poczekać, jak na owoce czy żniwa. Ale warto.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz