3. Niedziela Zwykła



Mk 1,14-20: Gdy Jan został uwięziony, Jezus przyszedł do Galilei i głosił Ewangelię Bożą. Mówił: Czas się wypełnił i bliskie jest królestwo Boże. nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię. Przechodząc obok Jeziora Galilejskiego, ujrzał Szymona i brata Szymonowego, Andrzeja, jak zarzucali sieć w jezioro; byli bowiem rybakami. Jezus rzekł do nich: Pójdźcie za Mną, a sprawię, że się staniecie rybakami ludzi. I natychmiast zostawili sieci i poszli za Nim. Idąc dalej, ujrzał Jakuba, syna Zebedeusza, i brata jego Jana, którzy też byli w łodzi i naprawiali sieci. Zaraz ich powołał, a oni zostawili ojca swego, Zebedeusza, razem z najemnikami w łodzi i poszli za Nim.



Daj siebie

Znów zadzwonił dzwonek, już po raz czwarty w ciągu godziny. Tym razem w drzwiach stał Zenek, najmłodszy syn pana kościelnego. Chłopak dopiero co skończył szkołę, w której, choć nie bez trudu, zdobył papiery czeladnicze w dziedzinie obróbki skrawaniem. Za robotą jak na razie specjalnie się nie rozglądał. A czasy są takie, że praca tym bardziej nikogo nie szuka, więc Zenek swemu ojcu tylko siwych włosów przysparzał, wyciągając drobne sumy i włócząc się nie wiadomo gdzie i po co. Chłopak stał teraz w drzwiach plebani, dreptał z nogi na nogę i miął w rękach przybrudzoną czapkę bejzbolówkę.
- Niech będzie pochwalony...
- Kto, Zeniu, kto niech będzie pochwalony? - ksiądz Mateusz trochę się zezłościł.
- No..., Jezus Chrystus.
- A to od razu tak trzeba było, jak cię na religii uczyłem. Na wieki wieków amen. Chcesz może porozmawiać, chłopcze?
- Nie, to znaczy tak trochę - Zenek poplątał się.
- Bo wiesz, kochasiu, jak tak patrzę na twojego tatę w zakrystii i co dzień starszy odrobinę mi się wydaje. A myślę sobie, że to przez ciebie. Czemu ty się Zeniu do pracy nie pójdziesz jakiej? Chłop jak dąb, ręce zdrowe i muskuły tęgie, na matczynym garnuszku pozostaniesz? Wstyd! Wstyd i hańba!
- Ja wiem, proszę księdza. Ja tak tylko do końca października. Odpocząć sobie chciałem po szkole, wakacje takie dłuższe mieć. Ale po wszystkich świętych zarejestruję się w urzędzie i poszukam pracy. Na pewno. A dziś z prośbą do księdza dobrodzieja przychodzę. Na zabawę się jutro wybieram. Do miasta. Wie ksiądz, zawód już mam, lata swoje też, do wojska pewnie niedługo pójdę. Ale żeby tak kto o mnie myślał, to jeszcze dziewczynę bym chciał mieć.
- Tata z mamą do myślenia o tobie ci nie wystarczą.
- No wie ksiądz, śmiać się ze mnie będą, żem maminsynek. Na zabawę bym pojechał, jaką dziewczynę zapoznać - z miasta, ładną, mądrą. Tylko tak, no wie ksiądz, nie mam się do miasta jak dostać. Może by mi ksiądz auto pożyczył?
- Wiesz co? - proboszcz stał oniemiały - Nie. Kłopotu sobie i tobie nie chcę robić. Poza tym auto u mechanika mam, sprzęgło wymienia, dopiero po niedzieli będzie gotowe.
- To może ksiądz dobrodziej rower pożyczy?
- Zeniu, nie mam roweru. Nie używam.
- Jak ja się na tę zabawę dostanę? - Zenek stał zrozpaczony nie na żarty. - To może mi ksiądz chociaż buty pożyczy?

Jezus dobiera do grona apostołów rybaków - ubogich ludzi. Myślisz może: co dam Jezusowi? Przecież nic nie mam. A dawać byle co...? Nie, daj siebie: czas, serce. To wystarczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz