I Tydzień Wielkanocny

Chrystus Prawdziwie Zmartwychwstał!


Drodzy Czytelnicy Bloga
"Ambonki" oraz słuchacze Radia "Anioł Beskidów".

Zmartwychwstanie Jezusa jest najpiękniejszą szkołą życia.
Uczy nas bowiem, że:
życie silniejsze jest, niż śmierć;
mocniejsze od cierpienia;
piękniejsze, niż samotność;
jaśniejsze od smutku;
trwalsze, niż bieda;
skuteczniejsze od rozłąki;
gorętsze, niż łzy.

Niech Aniołowie, którzy:
służyli Jezusowi po pustynnym pościel,
umacniali go na modlitwie w Ogrojcu,
podtrzymywali go w czas Męki i Śmierci
a dziś oznajmiają, iż próżno szukać Go w grobie,
strzegą was, umacniają i podtrzymują na wszystkich drogach Waszego życia,
abyście i Wy głosili światu tę radosną wieść:
Chrystusa zmartwychwstał, prawdziwie zmartwychwstał. Alleluja.

 
Niedziela Zmartwychwstania Pańskiego
 
Łk 24,13-35: Tego samego dnia dwaj z nich byli w drodze do wsi, zwanej Emaus, oddalonej sześćdziesiąt stadiów od Jerozolimy. Rozmawiali oni z sobą o tym wszystkim, co się wydarzyło. Gdy tak rozmawiali i rozprawiali z sobą, sam Jezus przybliżył się i szedł z nimi. Lecz oczy ich były niejako na uwięzi, tak że Go nie poznali. On zaś ich zapytał: Cóż to za rozmowy prowadzicie z sobą w drodze? Zatrzymali się smutni. A jeden z nich, imieniem Kleofas, odpowiedział Mu: Ty jesteś chyba jedynym z przebywających w Jerozolimie, który nie wie, co się tam w tych dniach stało. Zapytał ich: Cóż takiego? Odpowiedzieli Mu: To, co się stało z Jezusem Nazarejczykiem, który był prorokiem potężnym w czynie i słowie wobec Boga i całego ludu; jak arcykapłani i nasi przywódcy wydali Go na śmierć i ukrzyżowali. A myśmy się spodziewali, że On właśnie miał wyzwolić Izraela. Tak, a po tym wszystkim dziś już trzeci dzień, jak się to stało. Nadto jeszcze niektóre z naszych kobiet przeraziły nas: były rano u grobu, a nie znalazłszy Jego ciała, wróciły i opowiedziały, że miały widzenie aniołów, którzy zapewniają, iż On żyje. Poszli niektórzy z naszych do grobu i zastali wszystko tak, jak kobiety opowiadały, ale Jego nie widzieli. Na to On rzekł do nich: O nierozumni, jak nieskore są wasze serca do wierzenia we wszystko, co powiedzieli prorocy! Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć, aby wejść do swej chwały? I zaczynając od Mojżesza poprzez wszystkich proroków wykładał im, co we wszystkich Pismach odnosiło się do Niego. Tak przybliżyli się do wsi, do której zdążali, a On okazywał, jakoby miał iść dalej. Lecz przymusili Go, mówiąc: Zostań z nami, gdyż ma się ku wieczorowi i dzień się już nachylił. Wszedł więc, aby zostać z nimi. Gdy zajął z nimi miejsce u stołu, wziął chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał go i dawał im. Wtedy oczy im się otworzyły i poznali Go, lecz On zniknął im z oczu. I mówili nawzajem do siebie: Czy serce nie pałało w nas, kiedy rozmawiał z nami w drodze i Pisma nam wyjaśniał? W tej samej godzinie wybrali się i wrócili do Jerozolimy. Tam zastali zebranych Jedenastu i innych z nimi, którzy im oznajmili: Pan rzeczywiście zmartwychwstał i ukazał się Szymonowi. Oni również opowiadali, co ich spotkało w drodze, i jak Go poznali przy łamaniu chleba.

- Czy mogę księdza proboszcza o coś spytać? - pan Antoni dreptał po zakrystii jakby trochę niespokojnie. Znać było, że coś go nurtuje, ba - ciekawi wielce.
- Niech pan pyta, śmiało - ksiądz Mateusz uśmiechnął się zachęcająco.
- Kim właściwie był ten kapłan Jakub, za którego ksiądz proboszcz modlił się dzisiaj we Mszy świętej?
- Ksiądz Jakub był moim pierwszym proboszczem, panie Antoni. Dziś jest rocznica jego śmierci.
- Hm - westchnął kościelny - tak właśnie myślałem, że to musi być jakiś księdza znajomy. Bo ja o taki księdzu nigdy nie słyszałem. Żaden ksiądz Jakub ani stąd nie pochodzi, ani tu nigdy nie był na parafii.
- Był proboszczem daleko stąd, choć w podobnej, małej wiejskiej parafii. Kiedy jako neoprezbiter dołączyłem do niego, był już dość mocno posunięty w latach, ale wciąż jeszcze rześki i pełen dobrych chęci. Najbardziej jednak podziwiałem jego pobożność i gorliwość. Kiedy tylko kościół był otwarty, zawsze można go było zastać w konfesjonale. A Mszę świętą odprawiał z takim namaszczeniem ...ech, mówię panu, zdawało się, że aniołowi z nieba będą mu służyć przy ołtarzu.
W zakrystii zrobiło się cicho, jak makiem zasiał. Kościelny, kiedy tak stał wciąż jeszcze zasłuchany, spostrzegł łzę. Mała kropelka wypełzła z oka, przetoczyła się przez policzek i zawisła na brodzie księdza Mateusza, zapatrzonego gdzieś w dal. Proboszcz wierzchem dłoni bezwiednie starł mokry kryształek. Wargi mu zadrżały niepewnie. Gorzki grymas szybko jednak zmienił się w szeroki uśmiech.
- Już myślałem, że ksiądz proboszcz się mocno wzruszył - odetchnął kościelny. - Ale widzę, że humor wraca!
- To niezupełnie tak, panie Antoni. Tylko przypomniałem sobie takie jedno zabawne zdarzenie z moim pierwszym proboszczem, tym właśnie księdzem Jakubem. Przy całej swej świątobliwości miał on tylko jedną wadę - ...wadę wzroku: po prostu zwykłego zeza. Nigdy nie wiadomo było na co patrzy ani do kogo właściwie mówi. Ludzie do tego już przywykli, ale mnie ów zez - czego dziś strasznie się wstydzę - na początku bardzo irytował. Kiedyś zdarzyło się, że wpadliśmy z księdzem Jakubem na siebie w przedsionku kościoła. „Niech ksiądz patrzy, jak chodzi!” - uniósł się na mnie wtedy staruszek. A ja, niewiele myśląc, nie pozostałem mu dłużny: „To lepiej ksiądz proboszcz niech chodzi tam, gdzie patrzy!”

Cóż za gapy z tych uczniów idących do Emaus - nie poznali Pana. A ty potrafisz go rozpoznać? Ale tak zawsze, na każdym kroku? Rozejrzyj się, patrz, jak idziesz. Przyglądaj się Panu.



Poniedziałek w Oktawie Wielkanocnej


J 20,1-9: Pierwszego dnia po szabacie, wczesnym rankiem, gdy jeszcze było ciemno, Maria Magdalena udała się do grobu i zobaczyła kamień odsunięty od grobu. Pobiegła więc i przybyła do Szymona Piotra i do drugiego ucznia, którego Jezus miłował, i rzekła do nich: „Zabrano Pana z grobu i nie wiemy, gdzie Go położono”. Wyszedł więc Piotr i ów drugi uczeń i szli do grobu. Biegli oni obydwaj razem, lecz ów drugi uczeń wyprzedził Piotra i przybył pierwszy do grobu. A kiedy się nachylił, zobaczył leżące płótna, jednakże nie wszedł do środka. Nadszedł potem także Szymon Piotr, idący za nim. Wszedł on do wnętrza grobu i ujrzał leżące płótna oraz chustę, która była na Jego głowie, leżącą nie razem z płótnami, ale oddzielnie zwiniętą na jednym miejscu. Wtedy wszedł do wnętrza także i ów drugi uczeń, który przybył pierwszy do grobu. Ujrzał i uwierzył. Dotąd bowiem nie rozumieli jeszcze Pisma, które mówi, że On ma powstać z martwych.
- Ludzie! Ratunku! Pali się!
Próba generalna przed wieczornym występem dobiegła właśnie półmetka, kiedy czyjś krzyk przeszył jak gigantyczny sztylet wątłe ściany cyr
kowego namiotu. Wybuchło zamieszanie. Ubrani w kostiumy z cekinami mężczyźni zaczęli w popłochu zbierać maczugi i piłki do żonglerki. Kobieta w frotowym szlafroku narzuconym na aksamitny kostium porwała na ręce pierwszego z brzegu pudla i wybiegła z piskiem. Ludzie, psy, małpy, piątka białych koni i na wpół ślepy ze starości słoń, cztery foki i zazwyczaj spokojny miś - wszystko, co żyje - ruszyli w panice ku wyjściu. W klatce miotał się oszalały ze strachu stary lew, który dawno już stracił resztki uzębienia.
- Proszę państwa! Proszę o spokój! - dyrektor próbował zaprowadzić jakiś ład. Bezskutecznie. W końcu złapał za połę kraciastego kostiumu przebiegającego właśnie obok klauna.
- Szybko! Leć pan do miasta, żeby sprowadzić pomoc!
Klaun ruszył co sił w nogach. Do miasta nie było daleko. Minęło niespełna pięć minut, kiedy już stał na rynku.
- Ludzie! Ratunku! Pomóżcie! - dłonie zwinięte w tutkę przytknął do ust i wrzeszczał kręcąc się w kółko.
Przechodnie zatrzymywali się z uśmiechem. Dzieci szarpały ojców za rękaw i pokazywały go sobie palcami.
- Świetna reklama - zauważył jakiś młodzieniec w drucianych okularkach. Klaun tymczasem krzyczał coraz głośniej.
- Kochani! Uwierzcie mi. To nie jest reklama, ani anons wieczornego przedstawienia. Mieliśmy właśnie próbę. Stąd mój strój i makijaż. Ludzie! Na pomoc. Tam się pali. Giną artyści i zwierzęta! Nie stójcie. Pomóżcie!
Biedak próbował zerwać z nosa czerwoną piłeczkę. Nie udało się. Chciał zetrzeć z twarzy głupawy malunek. Tylko go rozmazał. Nie mógł ściągnąć kostiumu, bo pod spodem miał tylko bieliznę. Próbował więc przekonać słowami.
- Naprawdę. Zróbcie coś. Nie stójmy tutaj. Chodźcie ze mną. Wezwijcie straż pożarną, pogotowie, policję.
Ludzie pokładali się ze śmiechu. Takiego numeru nikt jeszcze nie wymyślił. To było rewelacyjne. Dzieci piszczały z uciechy. Nawet poważni panowie chichotali od wąsem. I nikt nie wierzył słowom klauna. A tymczasem cyrk się spalił.

Zmartwychwstanie. Tyle razy o tym słyszałeś: od mamy, ojca i księdza na religii, w domu, w salce i z ambony. I co? Przecież wciąż boisz się śmierci i uważasz ją za największe nieszczęście ludzkości. Może myślisz, że to wszystko zwyczajne cyrkowanie, klaunada, zgrywa i bajka? Czas się przebudzić, spoważnieć. Może jeszcze zdążysz uratować swoją wiarę?




Poniedziałek w Oktawie Wielkanocnej

Mt 28,8-15: Gdy anioł przemówił do niewiast, one pospiesznie oddaliły się od grobu z bojaźnią i wielką radością i biegły oznajmić to Jego uczniom.
A oto Jezus stanął przed nimi i rzekł: „Witajcie”. One zbliżyły się do Niego, objęły Go za nogi i oddały Mu pokłon. A Jezus rzekł do nich: „Nie bójcie się. Idźcie i oznajmijcie moim braciom: niech idą do Galilei, tam Mnie zobaczą”.
Gdy one były w drodze, niektórzy ze straży przyszli do miasta i powiadomili arcykapłanów o wszystkim, co zaszło. Ci zebrali się ze starszymi, a po naradzie dali żołnierzom sporo pieniędzy i rzekli: „Rozpowiadajcie tak: Jego uczniowie przyszli w nocy i wykradli Go, gdyśmy spali. A gdyby to doszło do uszu namiestnika, my z nim pomówimy i wybawimy was z kłopotu”.
Oni zaś wzięli pieniądze i uczynili, jak ich pouczono. I tak rozniosła się ta pogłoska między Żydami i trwa aż do dnia dzisiejszego.

PRZEMYŚL TO SOBIE:
Piekarz postanowił nie tylko piec chleb dla innych odbiorców, ale również otworzyć własny sklep. W jego witrynie umieścił duży napis: Dziś na sprzedaż świeże pieczywo. Zaczęli pojawiać się pierwsi klienci, najpierw krewni i znajomi. Gratulowali, życzyli wysokich obrotów i dobrze radzili. Pierwszy z nich powiedział:
- Po co napisałeś „dziś”? Przecież wiadomo, że nie wczoraj, ani nie jutro! Więc to określenie jest zupełnie zbędne.
Usunął więc piekarz słowo dziś i w napisie zostało tylko: Na sprzedaż świeże pieczywo.
- Po co piszesz „na sprzedaż”? – zapytał następny. – To oczywiste, że pieczywa się nie wypożycza, że się go nie rozdaje, ale kupuje!
Usunął więc piekarz z napisu słowa na sprzedaż i zostało tylko samo „świeże pieczywo”.
- Po co pisać „świeże”? – spytał następny klient oglądając witrynę piekarni. – Przecież nikt nie sprzedaje nieświeżego pieczywa. To całkiem jasne!
Usunął piekarz przymiotnik „świeże”, w napisie zostało sami „pieczywo”. Przyszedł jeszcze jeden klient z dobra radą:
- Po co ci napis „pieczywo”, skoro i tak wszyscy cię znają i wiedzą, że jesteś piekarzem. A czym piekarz ma handlować, jeśli nie pieczywem? Mięsem? Odzieżą? Albo może gwoźdźmi?
Usunął piekarz ostatnie słowo. Z witryny zniknął napis. A wraz z napisem zniknęli też i klienci, bo nikt nie wiedział już, że tutaj można kupić świeże pieczywo.

Faryzeusze mówili: rozpowiadajcie, że nie zmartwychwstał. A diabeł dziś nam podpowiada: po co w ogóle o tym mówić. Bądźcie cicho. Usuńcie Zmartwychwstanie z waszych rozmów, dysput i myśli. To milczenie jest, niestety, początkiem niewiedzy i niewiary w zmartwychwstanie.
Poczytaj ostatnie rozdziały Ewangelii – te, które mówią o zmartwychwstaniu. Poczytaj je głośno, by usłyszeli je inni – twoi bliscy i znajomi.


Wtorek w Oktawie Wielkanocnej

J 20,11-18: Maria Magdalena stała przed grobem płacząc. A kiedy tak płakała, nachyliła się do grobu i ujrzała dwóch aniołów w bieli siedzących, jednego przy głowie, a drugiego przy nogach, w miejscu, gdzie leżało ciało Jezusa. I rzekli do niej:„Niewiasto, czemu płaczesz?”
Odpowiedziała im: „Zabrano Pana mego i nie wiem, gdzie Go położono”.
Gdy to powiedziała, odwróciła się i ujrzała stojącego Jezusa, ale nie wiedziała, że to Jezus.
Rzekł do niej Jezus: „Niewiasto, czemu płaczesz? Kogo szukasz?”
Ona zaś sądząc, że to jest ogrodnik, powiedziała do Niego: „Panie, jeśli ty Go przeniosłeś, powiedz mi, gdzie Go położyłeś, a ja Go wezmę”.
Jezus rzekł do niej: „Mario!” A ona obróciwszy się powiedziała do Niego po hebrajsku: „Rabbuni”, to znaczy: Nauczycielu.
Rzekł do niej Jezus: „Nie zatrzymuj Mnie, jeszcze bowiem nie wstąpiłem do Ojca. Natomiast udaj się do moich braci i powiedz im: «Wstępuję do Ojca mego i Ojca waszego oraz do Boga mego i Boga waszego»”.
Poszła Maria Magdalena oznajmiając uczniom: „Widziałam Pana i to mi powiedział”.


Salon samochodowy. Do środka wtargnął szaleniec z ciężkim łomem. Wywija nim jak cepem, młóci wypucowane szyby, połyskujące karoserie. Wokół sypią się odłamki szkła i plastiku. Huk, trzask, przerażenie, groza. Wokół salonu gromadzą się tłumy gapiów. Pojawiają się wozy reporterskie telewizji i radia. Wkrótce o wyczynach szaleńca wie całe miasto i okolica.
W końcu szaleńca udaje się ujarzmić. Obezwładnionego policja odprowadza do aresztu. Ludzie rozchodzą się, każdy w swoją stronę.
Po pewnym czasie w salonie samochodowym pojawia się ekipa mechaników. Wymieniają zniszczone części pojazdów: uszkodzone elementy karoserii, rozbite szyby. Tym razem nikt z przechodzących obok salonu nawet się nie zatrzyma, nie popatrzy, co dzieje się w środku, nie przyjedzie żaden wóz ekipy telewizyjnej ani radiowej. W dodatku dzieło zniszczenia trwało zaledwie kilka minut. Naprawianie szkód zajmuje miesiąc.

Tak wielkie było zainteresowanie procesem, męką i śmiercią Jezusa. Były tłumy gawiedzi, faryzeusze, kapłani, uczeni w Piśmie, wreszcie Rzymianie. A Zmartwychwstałego spotyka w ciszy ogrodu tylko ona jedna – Maria. Jeszcze jeden dowód na to, jak głośne, atrakcyjne, interesujące jest zło. Jak ciche jest dobro.
Powiedz dzisiaj o czymś dobrym. Nie bądź prorokiem złych wieści. Nawet, jeżeli zobaczyłeś, usłyszałeś lub przeżyłeś coś złego – zamilcz. Powiedz tylko o tym, co dobre. Powiedz.


Środa w Oktawie Wielkanocnej

Łk 24,13-35: W pierwszy dzień tygodnia dwaj uczniowie Jezusa byli w drodze do wsi, zwanej Emaus, oddalonej sześćdziesiąt stadiów od Jerozolimy. Rozmawiali oni ze sobą o tym wszystkim, co się wydarzyło. Gdy tak rozmawiali i rozprawiali ze sobą, sam Jezus przybliżył się i szedł z nimi. Lecz oczy ich były niejako na uwięzi, tak że Go nie poznali.
On zaś ich zapytał: „Cóż to za rozmowy prowadzicie ze sobą w drodze?” Zatrzymali się smutni. A jeden z nich, imieniem Kleofas, odpowiedział Mu: „Ty jesteś chyba jedynym z przebywających w Jerozolimie, który nie wie, co się tam w tych dniach stało”.
Zapytał ich: „Cóż takiego?”
Odpowiedzieli Mu: „To, co się stało z Jezusem z Nazaretu, który był prorokiem potężnym w czynie i słowie wobec Boga i całego ludu; jak arcykapłani i nasi przywódcy wydali Go na śmierć i ukrzyżowali. A myśmy się spodziewali, że właśnie On miał wyzwolić Izraela. Teraz zaś po tym wszystkim dziś już trzeci dzień, jak się to stało. Co więcej, niektóre z naszych kobiet przeraziły nas: Były rano u grobu, a nie znalazłszy Jego ciała, wróciły i opowiedziały, że miały widzenie aniołów, którzy zapewniają, iż On żyje. Poszli niektórzy z naszych do grobu i zastali wszystko tak, jak kobiety opowiadały, ale Jego nie widzieli”.
Na to On rzekł do nich: „O nierozumni, jak nieskore są wasze serca do wierzenia we wszystko, co powiedzieli prorocy! Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć, aby wejść do swej chwały?” I zaczynając od Mojżesza poprzez wszystkich proroków wykładał im, co we wszystkich Pismach odnosiło się do Niego.
Tak przybliżyli się do wsi, do której zdążali, a On okazywał, jakoby miał iść dalej. Lecz przymusili Go, mówiąc: „Zostań z nami, gdyż ma się ku wieczorowi i dzień się już nachylił”. Wszedł więc, aby zostać z nimi. Gdy zajął z nimi miejsce u stołu, wziął chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał go i dawał im. Wtedy otworzyły się im oczy i poznali Go, lecz On zniknął im z oczu. I mówili nawzajem do siebie: „Czy serce nie pałało w nas, kiedy rozmawiał z nami w drodze i Pisma nam wyjaśniał?”
W tej samej godzinie wybrali się i wrócili do Jerozolimy. Tam zastali zebranych Jedenastu i innych z nimi, którzy im oznajmili: „Pan rzeczywiście zmartwychwstał i ukazał się Szymonowi”. Oni również opowiadali, co ich spotkało w drodze i jak Go poznali przy łamaniu chleba.


Tułaczka w mroźny czas. Na koźle siedzi opatulony w kożuchową jupę woźnica. Za nim, w dwojakach wyściełanych zgrabionymi jesienią na wielką stertę liśćmi wymościła sobie miejsce kobieta, trzymająca na ręku zawiniątko z niemowlęciem. Mija godzina, dwie. Konie ciągną powoli, ale równo. Kobieta prosi woźnicę słabym głosem.
- Pomóżcie, kumie. Zamarznę zaraz, a dzieciątko wraz ze mną.
Chłop robi, co może, by ująć ziąbu: przygarnia więcej liści, potem dodaje jeszcze końską derkę. Kobiecie wciąż jest zimno. W końcu robi rzecz dziwną: odbiera jej zawiniątko z dzieckiem, które bezpiecznie sadowi w gęstwinie liści u swoich stóp. Kobietę zaś spycha z wozu i zacina konie lejcami. Kobieta próbuje biec. Zesztywniałe z zimna nogi niosą ją niepewnie. Wymachuje rękami i krzyczy, by się zatrzymał. Trwa to chwil kilka. Aż para zaczyna dobywać się z jej ust, lica kraśnieją a na czole perli się pot. Dopiero wówczas woźnica zatrzymuje zaprzęg. Zeskakuje z kozła, pomaga kobiecie wgramolić się do wozu. Oddaje jej dziecko. Rozgrzana biegiem kobieta tuli dziecko. Oboje są uratowani od zimna. Woźnica wiedział, co robi.

Zastanawiam się, dlaczego Jezus pogonił tych biednych uczniów aż do Emaus? Czy nie mógł ich zatrzymać, powiedzieć: „poczekajcie, zaraz wam wszystko wytłumaczę, coś się będziecie tłuc po drodze niepewni”? A może właśnie chciał ich rozgrzać? A może chciał, że się zmęczyli, żeby im aż w nogi poszło, żeby lepiej zrozumieli, żeby się przy tym trochę wysilili? Jezus wiedział, co robi.
Przejdź się. Na cześć uczniów idących do Emaus przejdź się – do kościoła, do najbliższej kapliczki, czy krzyża przydrożnego. Po drodze może odmów sobie taką nową tajemnicę różańca, której nie ma w żadnej książeczce: spotkanie z Jezusem w drodze do Emaus.


Czwartek w Oktawie Wielkanocnej

Łk 24,35-48: Uczniowie opowiadali, co ich spotkało w drodze, i jak poznali Jezusa przy łamaniu chleba.
A gdy rozmawiali o tym, On sam stanął pośród nich i rzekł do nich: „Pokój wam”.
Zatrwożonym i wylękłym zdawało się, że widzą ducha. Lecz On rzekł do nich: „Czemu jesteście zmieszani i dlaczego wątpliwości budzą się w waszych sercach? Popatrzcie na moje ręce i nogi: to Ja jestem. Dotknijcie się Mnie i przekonajcie: duch nie ma ciała ani kości, jak widzicie, że Ja mam”. Przy tych słowach pokazał im swoje ręce i nogi.
Lecz gdy oni z radości jeszcze nie wierzyli i pełni byli zdumienia, rzekł do nich: „Macie tu coś do jedzenia?” Oni podali Mu kawałek pieczonej ryby. Wziął i jadł wobec wszystkich.
Potem rzekł do nich: „To właśnie znaczyły słowa, które mówiłem do was, gdy byłem jeszcze z wami: Musi się wypełnić wszystko, co napisane jest o Mnie w Prawie Mojżesza, u Proroków i w Psalmach”. Wtedy oświecił ich umysły, aby rozumieli Pisma.
I rzekł do nich: „Tak jest napisane: Mesjasz będzie cierpiał i trzeciego dnia zmartwychwstanie; w imię Jego głoszone będzie nawrócenie i odpuszczenie grzechów wszystkim narodom, począwszy od Jerozolimy. Wy jesteście świadkami tego”.


Nikolo Paganini, genialny włoski skrzypek i kompozytor, zapisał w testamencie Genui –rodzinnemu miastu – swoje skrzypce. Po jednym wszak warunkiem: na instrumencie, który mu służył, nikt już grać się nie ośmieli. Zapis okazał się tyleż łaskawy, co niefortunny. Podobno w jakiś czas po śmierci mistrza instrument zaczął się rozsypywać. Rezonans dźwięku strun, owo nieustanne drżenie towarzyszące grze, ożywiało drewno, z którego wykonano instrument. Bezużyteczność spowodowała jego obumarcie i butwienie.

Jezus nie zostawia uczniów. Przychodzi do nich, by wciąż wprawiać ich w rezonans: objawia się, spożywa posiłek, wyjaśnia to, co o Nim napisano, mianuje ich świadkami. A świadek nie może być martwym kawałkiem człowieka. Musi żyć: dzielić się z innymi tym, czego doświadczył. Inaczej obumrze, zbutwieje.
Jezus mówi wątpiącym: popatrzcie na moje ręce i nogi. Zrób to. Przyjrzyj się jego ranom, choćby na wizerunku krzyża, który masz w zasięgu wzroku. Przyjrzyj się im i pomyśl: w nich jest twoje schronienie.


Piątek w Oktawie Wielkanocnej

J 21,1-14: Jezus znowu ukazał się nad Morzem Tyberiadzkim. A ukazał się w ten sposób:
Byli razem Szymon Piotr, Tomasz, zwany Didymos, Natanael z Kany Galilejskiej, synowie Zebedeusza oraz dwaj inni z Jego uczniów. Szymon Piotr powiedział do nich: „Idę łowić ryby”. Odpowiedzieli mu: „Idziemy i my z tobą”. Wyszli więc i wsiedli do łodzi, ale tej nocy nic nie złowili.
A gdy ranek zaświtał, Jezus stanął na brzegu. Jednakże uczniowie nie wiedzieli, że to był Jezus.
A Jezus rzekł do nich: „Dzieci, czy nie macie nic do jedzenia?”
Odpowiedzieli Mu: „Nie”.
On rzekł do nich: „Zarzućcie sieć po prawej stronie łodzi, a znajdziecie”. Zarzucili więc i z powodu mnóstwa ryb nie mogli jej wyciągnąć.
Powiedział więc do Piotra ów uczeń, którego Jezus miłował: „To jest Pan!” Szymon Piotr usłyszawszy, że to jest Pan, przywdział na siebie wierzchnią szatę, był bowiem prawie nagi, i rzucił się w morze. Reszta uczniów dobiła łodzią, ciągnąc za sobą sieć z rybami. Od brzegu bowiem nie było daleko, tylko około dwustu łokci.
A kiedy zeszli na ląd, ujrzeli żarzące się na ziemi węgle, a na nich ułożoną rybę oraz chleb. Rzekł do nich Jezus: „Przynieście jeszcze ryb, któreście teraz ułowili”. Poszedł Szymon Piotr i wyciągnął na brzeg sieć pełną wielkich ryb w liczbie stu pięćdziesięciu trzech. A pomimo tak wielkiej ilości sieć się nie rozerwała. Rzekł do nich Jezus: „Chodźcie, posilcie się!” Żaden z uczniów nie odważył się zadać Mu pytania: „Kto Ty jesteś?”, bo wiedzieli, że to jest Pan. A Jezus przyszedł, wziął chleb i podał im, podobnie i rybę.
To już trzeci raz, jak Jezus ukazał się uczniom od chwili, gdy zmartwychwstał.


Kończą się rekolekcje. Prowadzący je misjonarza nie ukrywa zawodu:
- Spodziewałem się, że moje nauki przyniosą zdecydowanie obfitsze owoce.
Ksiądz proboszcz zastanawia się przez chwilę.
- Owoce zawsze rodzą się obficie – odpowiada wreszcie. – Ale chcący się nimi cieszyć trzeba mocno potrząsnąć drzewem, by spadły w zanadrze…

To mój ulubiony fragment Ewangelii. Lubię o nim opowiadać. Najpierw sposób łowienia: rybacy w łodzi mieli okrągłą sieć o średnicy kilku metrów. Trzeba ją było rozbujać niczym lasso i zarzucić. Przywiązane do brzegów sieci ciężarki ciągnęły ją w dół. A sieć opadając więziła, a raczej przygważdżała ryby. Potem wprawnym szarpnięciem liny przywiązanej do sieci podwijało się ją, zamykało i wyciągało do łodzi wraz z rybami. Taką sieć zarzucano nie na pojedyncze ryby, ale na ławice. To dość dziwne, ale taką ławicę łatwiej było dostrzec z brzegu, niż z łodzi. To dlatego Jezus, stojąc na brzegu, trafnie wskazuje miejsce obfitego połowu.
I jeszcze ta niezwykła symbolika. Woda oznaczała otchłań, miejsce potępienia, odpowiednik „piekła”, siedlisko szatana. Ułowić coś czy kogoś, wyciągnąć go z wody, oznaczało wyrwanie duszy z mocy szatana. Tyle pokrótce.
I jeszcze coś. Kwestia metody. Nie po dobroci, ale siecią, na siłę, trochę nawet pod przymusem. Tak wyrywa się dusze z sieci szatana. Nie „cip, cip, cip”, „taś, taś, taś”, „kici, kici”, ale sieć, wyciągnąć. Nie czekać bezczynnie, aż owoce same spadną, ale wstrząsnąć drzewem, potarmosić gałęzi, żeby już, żeby więcej, żeby obficiej. Tak się zdobywa dusze dla Królestwa Niebieskiego.


Sobota w Oktawie Wielkanocnej

Mk 16,9-15: Po swym zmartwychwstaniu, wczesnym rankiem w pierwszy dzień tygodnia, Jezus ukazał się najpierw Marii Magdalenie, z której wyrzucił siedem złych duchów. Ona poszła i oznajmiła to tym, którzy byli z Nim, pogrążonym w smutku i płaczącym. Oni jednak słysząc, że żyje i że ona Go widziała, nie chcieli wierzyć.
Potem ukazał się w innej postaci dwom z nich na drodze, gdy szli na wieś. Oni powrócili i oznajmili pozostałym. Lecz im też nie uwierzyli.
W końcu ukazał się samym Jedenastu, gdy siedzieli za stołem, i wyrzucał im brak wiary i upór, że nie wierzyli tym, którzy widzieli Go zmartwychwstałego.
I rzekł do nich: „Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu”.


Bitewny ferwor. Prosty żołnierz, który znalazł się akurat blisko cesarza, ma na tyle przytomny umysł, że mocnym ciosem wytrąca oręż z ręki nieprzyjaciela, kolejnym ciosem powala go bez ducha na ziemię. Tym samym ratuje życie władcy. Ów, kiedy bitewny zamęt już ustaje, przyzywa do siebie wojaka i mówi:
- Ocaliłeś mi życie. Proś o co chcesz, a wynagrodzę cię sowicie.
Żołnierz stoi zmieszany, przestępuje z nogi na nogę, wreszcie nieśmiało prosi:
- Nasz pluton ma okropnie surowego sierżanta, który żyć nam nie daje. Może wasza wysokość byłby łaskaw go zamienić na innego, nieco łagodniejszego.
- Głupiś – wzdycha cesarz. – Przecież mogłeś poprosić, a ciebie samego zrobiłbym sierżantem.

Podobno w Afryce Zachodniej postępuje inwazja islamu, przy równoczesnym regresie chrześcijaństwa. Dlaczego? Bo każdy muzułmanin uważa się za misjonarza. A każdy chrześcijanin uważa, że misjonarzami są tylko ludzie do tego specjalnie oddelegowani. A tymczasem Jezus mówi do uczniów, ba – do każdego z nich: idźcie na cały świat i głoście Ewangelię Wszelkiemu stworzeniu.
Od czasu do czasu dasz jakąś ofiarę na misje, pomodlisz się za misjonarza, zrobisz bandaż dla trędowatego. I myślisz, że to wystarczy. Nie. Ty sam bądź misjonarzem. Porozmawiaj z kimś, choćby z dzieckiem, z żoną, z mężem – o o Jezusie.

Wielki Tydzień Męki Pańskiej

Niedziela Palmowa Męki Pańskiej

File:Assisi-frescoes-entry-into-jerusalem-pietro lorenzetti.jpg
Pietro Lorenzetti, Wjazd Jezusa do Jerozolimy, 1320

Łk 19,28-40: Jezus ruszył na przedzie, zdążając do Jerozolimy.
Gdy przyszedł w pobliże Betfage i Betanii, do góry zwanej Oliwną, wysłał dwóch spośród uczniów, mówiąc: Idźcie do wsi, która jest naprzeciwko, a wchodząc do niej, znajdziecie oślę uwiązane, którego jeszcze nikt nie dosiadł. Odwiążcie je i przyprowadźcie tutaj. A gdyby was kto pytał: Dlaczego odwiązujecie?, tak powiecie: Pan go potrzebuje. Wysłani poszli i znaleźli wszystko tak, jak im powiedział. A gdy odwiązywali oślę, zapytali ich jego właściciele: Czemu odwiązujecie oślę? Odpowiedzieli: Pan go potrzebuje. I przyprowadzili je do Jezusa, a zarzuciwszy na nie swe płaszcze, wsadzili na nie Jezusa. Gdy jechał, słali swe płaszcze na drodze. Zbliżał się już do zboczy Góry Oliwnej, kiedy całe mnóstwo uczniów poczęło wielbić radośnie Boga za wszystkie cuda, które widzieli. I wołali głośno: Błogosławiony Król, który przychodzi w imię Pańskie. Pokój w niebie i chwała na wysokościach. Lecz niektórzy faryzeusze spośród tłumu rzekli do Niego: Nauczycielu, zabroń tego swoim uczniom. Odrzekł: Powiadam wam: Jeśli ci umilkną, kamienie wołać będą.


Był wieczór Niedzieli Palmowej. Kiedy w kościele wybrzmiały rzewne nuty Gorzkich Żali, a potem skończyła się ostatnia w tym dniu Msza święta z Pasją czytaną na role, ksiądz Mateusz wrócił na plebanię. Właśnie włączył telewizor, żeby obejrzeć wiadomości, kiedy zabrzęczał dzwonek.
- Kto to może być? - zastanawiał się proboszcz drepcząc do drzwi. W progu stał ksiądz dziekan, proboszcz parafii w mieście.
- Mam nadzieję, ze ci nie przeszkadzam?
- Ależ skąd! Miło witać w niskich progach.
Usiedli w saloniku. Ksiądz Mateusz wyłączył telewizor.
- No, to zaczęliśmy Wielki Tydzień - zauważył dziekan.
- Właśnie, gorący czas, nie ma co.
- Ba - westchnął ksiądz dziekan. - Tu na wsi czas płynie wolniej, parafia po rekolekcjach i po spowiedzi, już prawie Święta. Ale u nas w mieście to dopiero się zaczyna: misje, objazd chorych no i te dyżury w konfesjonale. Wszyscy z okolicy, twoi parafianie też, przyjeżdżają się spowiadać. Każdy myśli: jak już jestem w mieście na zakupach, to co mi szkodzi od razu skoczyć do kościoła, do spowiedzi? Kolejki się robią kilometrowe, rady sobie sami nie dajemy. Dlatego przyjechałem cię prosić o pomoc. Mógłbyś przyjechać do nas w środę do południa?
- W środę, w środę... - ksiądz Mateusz zastanawiał się przez chwilę. - Po południu mają przyjść ministranci ciemnicę i grób Boży szykować, więc muszę mieć na to wszystko oko. Ale z rana? W porządku, będę zaraz po Mszy św.
Właściwie to sprawa była już załatwiona i ksiądz dziekan miał się zbierać, by zajrzeć z podobną prośbą do jeszcze dwóch innych proboszczów z sąsiedztwa. Ale trochę niegrzecznie było ot tak sobie wyjść, ledwo sprawę załatwiwszy, więc spytał.
- Powiedz mi jeszcze, drogi Mateuszu, coście tu w parafii dobrego w Wielkim Poście zrobili?
- O, najwięcej to chyba zespół charytatywny się napracował. Będziemy wpierać ubogich i starszych na Święta. Od kilku tygodni zapowiadam ludziom, żeby w Wielką Sobotę po poświęceniu pokarmów odłożyli coś z jedzenia do takiego specjalnego kosza dla biedaków.
- Myślisz, że to się uda? - zatroskał się ksiądz dziekan?
- W połowie jestem pewny sukcesu - odparł ksiądz Mateusz.
- W połowie?
- No tak, w połowie. Bo już wiem, że ubodzy są gotowi przyjąć taki dar na Wielkanoc. Jeszcze tylko nie mam pewności, czy bogaci w ogóle cokolwiek dadzą.

Eucharystia, to w gruncie rzeczy uczta dla biednych. Jezus daje się nam cały. Co otrzymuje w zamian? Zawsze idź na Mszę świętą z czymś - choćby tylko z życzliwym uśmiechem.


Wielki Poniedziałek 

 J 12,1-11 Na sześć dni przed Paschą Jezus przybył do Betanii, gdzie mieszkał Łazarz, którego Jezus wskrzesił z martwych. Urządzono tam dla Niego ucztę. Marta posługiwała, a Łazarz był jednym z zasiadających z Nim przy stole. Maria zaś wzięła funt szlachetnego i drogocennego olejku nardowego i namaściła Jezusowi nogi, a włosami swymi je otarła. A dom napełnił się wonią olejku.
Na to rzekł Judasz Iskariota, jeden z uczniów Jego, ten, który Go miał wydać: „Czemu to nie sprzedano tego olejku za trzysta denarów i nie rozdano ich ubogim?” Powiedział zaś to nie dlatego, jakoby dbał o biednych, ale ponieważ był złodziejem, i mając trzos wykradał to, co składano.
Na to Jezus powiedział: „Zostaw ją! Przechowała to, aby Mnie namaścić na dzień mojego pogrzebu. Bo ubogich zawsze macie u siebie, ale Mnie nie zawsze macie”.
Wielki tłum Żydów dowiedział się, że tam jest; a przybyli nie tylko ze względu na Jezusa, ale także by ujrzeć Łazarza, którego wskrzesił z martwych. Arcykapłani zatem postanowili stracić również Łazarza, gdyż wielu z jego powodu odłączyło się od Żydów i uwierzyło w Jezusa.

Piekarz i rzeźnik prowadzili handel wymienny: piekarz codziennie dawał rzeźnikowi dwufuntowy bochenek chleba, a rzeźnik ważący również dwa funty wołowiny.
Układ funkcjonował bez zarzuty, aż do dnia, kiedy piekarza coś podkusiło i zważył mięso przyniesione przez rzeźnika:
- Ty draniu – wykrzykną. – twoje mięso waży nie dwa funty, ale ledwo półtora! Od jak dawna mnie oszukujesz, szubrawcze?!
- Wcale cię nie oszukuję – odpowiedział spokojnie rzeźnik. – Do odmierzenia twojej porcji wołowiny nigdy nie używam odważników.
- Więc co? Dajesz mi tyle mięsa, ile ci się ukroi?
- Nie – wyjaśnił rzeźnik. – Jako odważnika używam twojego bochenka chleba.
Jak wiele Maria otrzymała od Jezusa. Ten olejek, wart był trzysta denarów, jak błyskawicznie policzył Judasz, trzysta denarów, to jest równowartość rocznego zarobku prostego robotnika, czyli tyle, za ile dziś można kupić najtańszy samochód. Jak wiele otrzymała Maria, że obdarowała Jezusa tak cennym olejkiem? Czy ludzkie relacje z Jezusem w ogóle można zmierzyć, zważyć, oszacować. Czy ma to jakikolwiek sens?
Jeśli chodzi o zakupy, inwestycje, oszczędności – owszem, zawsze to skrzętnie policz. Ale – na Boga – nie da się, nie można, nie wypada kalkulować wszystkiego. Daj jałmużnę, albo wspomóż jakieś dobre dzieło bez liczenia, bez oglądania się na wartość. By się nie okazało, że twoje dwa funty są piórkiem, wobec dwóch funtów Jezusowych.


Wielki Wtorek

J 13,21-33.36-38 Jezus w czasie wieczerzy z uczniami swoimi doznał głębokiego wzruszenia i tak oświadczył: „Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Jeden z was Mnie zdradzi”. Spoglądali uczniowie jeden na drugiego niepewni, o kim mówi.
Jeden z uczniów Jego, ten, którego Jezus miłował, spoczywał na Jego piersi. Jemu to dał znak Szymon Piotr i rzekł do niego: „Kto to jest? O kim mówi?” Ten oparł się zaraz na piersi Jezusa i rzekł do Niego: „Panie, kto to jest?”
Jezus odpowiedział: „To ten, dla którego umaczam kawałek chleba i podam mu”. Umoczywszy więc kawałek chleba, wziął i podał Judaszowi, synowi Szymona Iskarioty. A po spożyciu kawałka chleba wszedł w niego szatan.
Jezus zaś rzekł do niego: „Co chcesz czynić, czyń prędzej”. Nikt jednak z biesiadników nie rozumiał, dlaczego mu to powiedział. Ponieważ Judasz miał pieczę nad trzosem, niektórzy sądzili, że Jezus powiedział do niego: „Zakup, czego nam potrzeba na święta”, albo żeby dał coś ubogim. On zaś po spożyciu kawałka chleba zaraz wyszedł. A była noc.
Po jego wyjściu rzekł Jezus: „Syn Człowieczy został teraz otoczony chwałą, a w Nim Bóg został chwałą otoczony. Jeżeli Bóg został w Nim chwałą otoczony, to i Bóg Go otoczy chwałą w sobie samym, i to zaraz Go chwałą otoczy. Dzieci, jeszcze krótko jestem z wami. Będziecie Mnie szukać, ale jak to Żydom powiedziałem, tak i wam teraz mówię, dokąd Ja idę, wy pójść nie możecie”.
Rzekł do Niego Szymon Piotr: „Panie, dokąd idziesz?”
Odpowiedział mu Jezus: „Dokąd Ja idę, ty teraz za Mną pójść nie możesz, ale później pójdziesz”.
Powiedział Mu Piotr: „Panie, dlaczego teraz nie mogę pójść za Tobą? Życie moje oddam za Ciebie”.
Odpowiedział Jezus: „Życie swoje oddasz za Mnie? Zaprawdę, zaprawdę powiadam ci: Kogut nie zapieje, aż ty trzy razy się Mnie wyprzesz”.

Po naszej stronie
Kolejna bitwa krwawej wojny. Zanim zacznie się szturm, artyleria przeczesuje przedpole. Żołnierze przywarli w okopach. Jeden z nich, nasadzając bagnet trąca nieśmiało oficera, który przykucnął obok:
- Panie poruczniku, jak pan myśli: czy Bóg jest po naszej stronie?
Oficer ociera pot z czoła, poprawia hełm i mrużąc oczy wzdycha:
- Wiesz synku, nie wiem, czy Bóg jest po naszej stronie. Natomiast zastanawiam się, czy my jesteśmy po stronie Boga.
Nurtuje cię to pytanie: czy Bóg jest ze mną? Zarówno wtedy, gdy sumiennie pracujesz, jaj i wówczas, kiedy ze tej pracy coś wynosisz: jedzenie, śrubki, trochę złomu albo innego towaru. Wtedy, gdy głaszczesz dzieci, i wtedy, gdy dajesz im klapsa. Gdy sprzątasz mieszkanie albo harujesz w ogródku a wówczas, gdy byczysz się przed telewizorem. Czy Bóg jest ze mną? Wiesz co? To niewłaściwe pytanie. Przy wszystkich swoich zajęciach zastanów się raczej nad tym właśnie, czy ty jesteś z Nim.
A co na to Pan Bóg? – zadawaj sobie to pytanie, zarówno wówczas, kiedy odczuwasz satysfakcję, jak i wtedy, gdy czujesz się obity jak pies.


Wielka Środa

Mt 26,14-25 Jeden z Dwunastu, imieniem Judasz Iskariota, udał się do arcykapłanów i rzekł: „Co chcecie mi dać, a ja wam Go wydam”. A oni wyznaczyli mu trzydzieści srebrników. Odtąd szukał sposobności, żeby Go wydać.
W pierwszy dzień Przaśników przystąpili do Jezusa uczniowie i zapytali Go: „Gdzie chcesz, żebyśmy Ci przygotowali Paschę do spożycia ?”
On odrzekł: „Idźcie do miasta, do znanego nam człowieka i powiedzcie mu: «Nauczyciel mówi: Czas mój jest bliski; u ciebie chcę urządzić Paschę z moimi uczniami»”. Uczniowie uczynili tak, jak im polecił Jezus, i przygotowali Paschę.
Z nastaniem wieczoru zajął miejsce u stołu razem z dwunastu uczniami. A gdy jedli, rzekł: „Zaprawdę powiadam wam: jeden z was Mnie zdradzi”.
Zasmuceni tym bardzo, zaczęli pytać jeden przez drugiego: „Chyba nie ja, Panie?”
On zaś odpowiedział: „Ten, który ze Mną rękę zanurza w misie, on Mnie zdradzi. Wprawdzie Syn Człowieczy odchodzi, jak o Nim jest napisane; lecz biada temu człowiekowi, przez którego Syn Człowieczy będzie wydany. Byłoby lepiej dla tego człowieka, gdyby się nie narodził”.
Wtedy Judasz, który Go miał zdradzić, rzekł: „Czy nie ja, Rabbi?” Mówi mu: „Tak jest, ty”.

- Dlaczego ludzie tak głupieją nieraz?
- Od pieniędzy.
- Od pieniędzy? Przecież bez nich nie można zbudować domu, kupić chleba, wspomóc biednego. Co złego jest w pieniądzach.
- Podejdź do okna. Co widzisz?
- Ulicę, samochody, biegnących – każdy w swoją stronę – ludzi.
- A teraz podejdź tutaj, do lustra. Co widzisz?
- Siebie.
- A czym się różni lustro od zwykłej szyby?
- Warstwą odrobiny jakiegoś takiego srebra.
- No właśnie. Wystarczy odrobina srebra i człowiek przestaje widzieć cokolwiek, poza samym sobą. Rozumiesz już teraz, od czego głupieją ludzie?
Różnie próbuje się wyjaśnić zdradę Judasza: zazdrością, chciwością, zawiścią, może nawet szantażem jakimś uwikłaniem… Któż to wie, jak było naprawdę. Jednak myślę, że w tej sprawie jest jedno dobre, choć ogólne, wytłumaczenie: Judasz przestał widzieć cokolwiek i kogokolwiek poza sobą. Wystarczyła odrobina srebra. Bo przecież trzydzieści srebrników za zdradę kogoś takiego, jak Jezus, to faktycznie odrobina – miesięczna pensja niewykwalifikowanego robotnika. Jak ciężko w życiu człowiekowi, który świata poza sobą samym nie widzi…
Częściej spoglądaj w okno, niż w lustro. Częściej słucha człowieka żywego, nić wirtualnego czy medialnego.


Wielki Czwartek

J 13,1-15 Było to przed Świętem Paschy. Jezus widząc, że nadeszła Jego godzina przejścia z tego świata do Ojca, umiłowawszy swoich na świecie, do końca ich umiłował.
W czasie wieczerzy, gdy diabeł już nakłonił serce Judasza Iskarioty, syna Szymona, aby Go wydać, widząc, że Ojciec dał Mu wszystko w ręce oraz że od Boga wyszedł i do Boga idzie, wstał od wieczerzy i złożył szaty. A wziąwszy prześcieradło, nim się przepasał. Potem nalał wody do miednicy. I zaczął umywać uczniom nogi i ocierać prześcieradłem, którym był przepasany.
Podszedł więc do Szymona Piotra, a on rzekł do Niego: „Panie, Ty chcesz mi umyć nogi?” Jezus mu odpowiedział: „Tego, co Ja czynię, ty teraz nie rozumiesz, ale później to będziesz wiedział”. Rzekł do Niego Piotr: „Nie, nigdy mi nie będziesz nóg umywał”.
Odpowiedział mu Jezus: „Jeśli cię nie umyję, nie będziesz miał udziału ze Mną». Rzekł do Niego Szymon Piotr: «Panie, nie tylko nogi moje, ale i ręce, i głowę”.
Powiedział do niego Jezus: „Wykąpany potrzebuje tylko nogi sobie umyć, bo cały jest czysty. I wy jesteście czyści, ale nie wszyscy”. Wiedział bowiem, kto Go wyda, dlatego powiedział: „Nie wszyscy jesteście czyści”.
A kiedy im umył nogi, przywdział szaty, i gdy znów zajął miejsce przy stole, rzekł do nich: „Czy rozumiecie, co wam uczyniłem? Wy Mnie nazywacie «Nauczycielem» i «Panem» i dobrze mówicie, bo nim jestem. Jeżeli więc Ja, Pan i Nauczyciel, umyłem wam nogi, to i wyście powinni sobie nawzajem umywać nogi. Dałem wam bowiem przykład, abyście i wy tak czynili, jak Ja wam uczyniłem”.

Seminarium duchowne, miejsce rozpoznawania i umacniania powołania kapłańskiego. Trwa kolejny, tym razem bardzo ważny egzamin. Ksiądz profesor, wysłuchawszy wystękanej odpowiedzi, zwraca się do kleryka:
- Mój drogi. Twoją odpowiedź można skwitować krótko: jesteś osłem. A na co Panu Bogu może się przydać osioł?
Chłopak czerwieni się aż po sam czubek uszu. Sapie i wzdycha przejęty. Wreszcie odpowiada.
- Ja myślę, proszę księdza psora, że skoro Pan Bóg przy pomocy samej tylko oślej szczęki w ręce Samsona pokonał tysiące Filistynów, to o ileż więcej może dokonać, mając do dyspozycji całego osła.
Jezus umywając nogi daje przykład służby. Nie rozumiemy tego tak do końca. Gdyby dziś stanął przed nami, pewnie powiedziałby, że mamy być osłami. Bo umywanie nóg w czasach Jezusa, należało do obowiązków najprostszych, najgłupszych służących. A nogi obmywało się gospodarzowi, domownikom i gościom, którzy z ulicy wchodzili do domu. W Wieczerniku Jezus mówi nie tylko „umywajcie sobie nogi” ale też używa określenia „nawzajem”, niejako podkreślając, że czynność tę trzeba wykonać nie wobec wyższych od siebie, ale też sobie równych. To tak, jakby powiedział „służcie każdemu”. A tak swoją drogą kto dziś pamięta, że tytuł „minister” oznacza tego, który służy.
Masz dwie ręce. Więc gdybyś uznał, że służąc narażasz się na to niebezpieczeństwo, że spadnie ci z głowy korona, jedną ręką po prostu ją sobie przytrzymaj.


Wielki Piątek

J 18,1-19,42 Zabrali zatem Jezusa. A On sam dźwigając krzyż wyszedł na miejsce zwane Miejscem Czaszki, które po hebrajsku nazywa się Golgota. Tam Go ukrzyżowano, a z Nim dwóch innych, z jednej i drugiej strony, pośrodku zaś Jezusa. Wypisał też Piłat tytuł winy i kazał go umieścić na krzyżu. A było napisane: Jezus Nazarejczyk, król żydowski. Ten napis czytało wielu Żydów, ponieważ miejsce, gdzie ukrzyżowano Jezusa, było blisko miasta. A było napisane w języku hebrajskim, łacińskim i greckim. Arcykapłani żydowscy mówili do Piłata: „Nie pisz: Król żydowski, ale że On powiedział: Jestem królem żydowskim”. Odparł Piłat: „Com napisał, napisałem”.
[…] Potem Jezus świadom, że już wszystko się dokonało, aby się wypełniło Pismo, rzekł: „Pragnę”. Stało tam naczynie pełne octu. Nałożono więc na hizop gąbkę pełną octu i do ust Mu podano. A gdy Jezus skosztował octu, rzekł: „Wykonało się!”. I skłoniwszy głowę wyzionął ducha.

Wzrusza mnie legenda o trzech drzewach rosnących blisko siebie: jednym karłowatym-pogiętym, drugim przeciętnym, jak większość drzew i trzecim strzelistym-dorodnym. Karłowate-pogięte mówiło sobie:
- Na nic się nie przydam, chyba tylko na podpałkę na palenisku.
Drwal jako pierwszy je ściął, ale nie spalił. Z pogiętego pnia wykroił zgrabne deszczułki, z gałęzi gibkie pręty i tak powstał żłób, w który pasterze wkładali paszę dla bydląt. Drzewo cieszyło się, że może służyć ludziom. Ale największe szczęście przeżyło wówczas, gdy pewnej nocy pewna kobieta wymościła go miękkim sianem i położyła na nim śpiące niemowlę owinięte w pieluszki.
Przeciętne drzewo mówiło sobie:
- Może jakoś przydam się ludziom, zrobią ze mnie krzesło, albo stół, może drzwi, zobaczymy.
Drwal jako drugie ściął drzewo przeciętne, nie-krzywe, nie-proste, nie-wysokie, nie-niskie. Poszlachtował je na wąskie, zgrabne deszczułki, wygiął je nad parą i zbudował z nich łódź. Drzewo służyło teraz rybakom: wypływali łodzią na łów, z niej zarzucali sieci, a potem wciągali je wypełnione trzepoczącymi się rybami. Jednak najszczęśliwszym drzewo poczuło się wówczas, gdy do łodzi wstąpił ktoś inny, niż dotychczas i stojąc zaczął przemawiać do zgromadzonych na brzegu tłumów.
Strzeliste-dorodne drzewo mówiło sobie:
- Jestem strzeliste i dorodne. Bóg uczynił mnie tak pięknym, że nadaję się znakomicie do budowy wzniosłej świątyni, w której On sam zamieszka i jemu samemu służyć będę.
Nadszedł drwal i ściął strzeliste-dorodne drzewo. Obrobił je byle jak i przeciął na dwie nierówne części.
- Co robisz, człowiecze? – bezgłośnie zawodziło strzeliste-dorodne drzewo. – Przecież jestem tak piękne, że nie człowiekowi, ale Bogu samemu chcę służyć.
A tymczasem obie części drzewa posłużyły za narzędzie śmierci. Połączono je w krzyż, do którego przybito zmaltretowane ciało skazańca. Drzewo każdą kroplę pozostających w nim jeszcze resztek soków zamieniło w gorzką łzę bezsilności. Umarło w tej samej chwili, gdy skazaniec zawołał:
- Wykonało się.
A kiedy wszystkie trzy drzewa – karłowate-pogięte, przeciętne i strzelisto-dorodne – spotkały się znów w drzewnym raju przyszedł do nich jego Pan. Karłowato-pogięte rozpoznało w nim niemowlę, niegdyś złożone w żłobie, przeciętne – tego, który przemawiał stojąc w łodzi, a strzelisto dorodne – skazańca, któremu było krzyżem. Wszystkie pojęły wówczas, że były jednakowo ważne i potrzebne. I że – choć żadne z nich nie wypowiedziało żadnego słowa, bo drzewa przecież nie mówi – to na swój sposób przysłużyły się zbawieniu świata. A najbardziej dumne z siebie było drzewo strzelisto dorodne, kiedy pojęło, że jako krzyż stało się przybytkiem Boga.
Najpierw: szanuj drzewa. Nie, nie żartuję. Każde drzewo jest bratem albo siostrą tego, na którym umarł Pan. Po wtóre: postaraj się o drewniany krzyż – nie plastikowy, metalowy czy jakiś tam jeszcze, choćby najdroższy – ale drewniany, taki, jak prawdziwy krzyż Jezusa.


Wielka Sobota

Mt 28, 1-10 Po upływie szabatu, o świcie pierwszego dnia tygodnia przyszła Maria Magdalena i druga Maria obejrzeć grób. A oto powstało wielkie trzęsienie ziemi. Albowiem anioł Pański zstąpił z nieba, podszedł, odsunął kamień i usiadł na nim. Postać jego była jak błyskawica, a szaty jego białe jak śnieg. Ze strachu przed nim zadrżeli strażnicy i podrętwieli jak umarli. Anioł zaś przemówił do niewiast: «Wy się nie bójcie! Bo wiem, że szukacie Jezusa Ukrzyżowanego. Nie ma Go tu, bo zmartwychwstał, jak powiedział. Chodźcie, zobaczcie miejsce, gdzie leżał. A idźcie szybko i powiedzcie Jego uczniom: "Powstał z martwych i udaje się przed wami do Galilei. Tam Go ujrzycie". Oto co wam powiedziałem». Pospiesznie więc oddaliły się od grobu z bojaźnią i wielką radością i biegły oznajmić to Jego uczniom. A oto Jezus stanął przed nimi i rzekł: «Witajcie». One zbliżyły się do Niego, objęły Go za nogi i oddały Mu pokłon. A Jezus rzekł do nich: «Nie bójcie się. Idźcie i oznajmijcie moim braciom: niech idą do Galilei, tam Mnie zobaczą».

Kowal miał syna-nieroba.
- Przepiszę ci cały majątek, jeśli pracą własnych rąk zarobisz choćby jednego talara.
Następnego dnia młodzieniec poszedł – jak zwykle – do karczmy, cały dzień przebiesiadował z kolegami, na koniec pożyczył od nich talara, wrócił do domu i oddał monetę ojcu. Kowal wrzucił ją do paleniska. Syn wzruszył tylko ramionami i położył się spać.
Nazajutrz znów poszedł do karczmy, znów świetnie się bawiła, znów pożyczył od kompanów talara. Ale teraz pomyślał sobie, iż ojciec poznał się na podstępie, gdyż zauważył brak zmęczenia. Drogę do domy przebył więc biegnąc. Wręczył talara ojcu, który – jak poprzednio – wrzucił do paleniska. A potem beztrosko położył się spać.
Trzeciego dnia – widząc, że z ojcem nie przelewki i spory majątek może mu przejść koło nosa, kowalczyk poszedł do najtęższego gospodarza we wsi i najął się do całodziennej pracy, za którą jako zapłatę otrzymał talara. Wrócił do domu skonany. Oddał monetę ojcu. Ten, nie bacząc na jego prawdziwe zmęczenie, po raz trzeci wrzucił talara w palenisko. Tym razem jednak syn, który sumiennie na zapłatę zapracował, rzucił się w stronę ognia i gołymi rękami swojego talara wygrzebał spośród żarzących się węgli.
Dopiero teraz ojciec, pomny swej obietnicy, majątek cały synowi zapisał.
Jezus wzywa świadków zmartwychwstania potrójnie: najpierw – nie bójcie się, potem – idźcie, wreszcie – głoście. Nie chodzi więc o spokojną dyskusję na ten temat przy kawce, w zaciszu gabinetu. Bycie apostołem zmartwychwstania wymaga odwagiv i trudu. Ale się opłaca – odważnym, którzy idą i głoszą Bóg obiecuje majątek nieśmiertelności.
Pamiętaj, że bycie ochrzczonym, to nie tyle zaszczyt, co poważne zobowiązanie. Ale dziś, w Wielką Sobotę, kiedy w liturgii odnawiamy przyrzeczenia chrzcielne pamiętaj o tych, dzięki którym jesteś ochrzczony: rodzicach, chrzestnych i kapłanie.

V Tydzień Wielkiego Postu

 V Niedziela Wielkiego Postu - Rok C

http://www.jesuswalk.com/manifesto/images/cranach-younger-woman-adultery822x565.jpg 
Łukasz Cranach, Jezus i kobieta pochwycona na cudzołóstwie, 1532 (Ermitaż, Petersburg)

J 8,1-11: Jezus udał się na Górę Oliwną, ale o brzasku zjawił się znów w świątyni. Cały lud schodził się do Niego, a On usiadłszy nauczał ich. Wówczas uczeni w Piśmie i faryzeusze przyprowadzili do Niego kobietę którą pochwycono na cudzołóstwie, a postawiwszy ją pośrodku, powiedzieli do Niego: Nauczycielu, tę kobietę dopiero pochwycono na cudzołóstwie. W Prawie Mojżesz nakazał nam takie kamienować. A Ty co mówisz? Mówili to wystawiając Go na próbę, aby mieli o co Go oskarżyć. Lecz Jezus nachyliwszy się pisał palcem po ziemi. A kiedy w dalszym ciągu Go pytali, podniósł się i rzekł do nich: Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci na nią kamień. I powtórnie nachyliwszy się pisał na ziemi. Kiedy to usłyszeli, wszyscy jeden po drugim zaczęli odchodzić, poczynając od starszych, aż do ostatnich. Pozostał tylko Jezus i kobieta, stojąca na środku. Wówczas Jezus podniósłszy się rzekł do niej: Kobieto, gdzież oni są? Nikt cię nie potępił? A ona odrzekła: Nikt, Panie! Rzekł do niej Jezus: I Ja ciebie nie potępiam. - Idź, a od tej chwili już nie grzesz.
- Drzewo na rozpałkę się kończy - westchnęła zaraz po śniadaniu Rzepina. - Rusz się, stary. I tak nic do roboty nie masz.
Rzepa włożył kożuszek, baranicę nacisnął aż na oczy prawie i podreptał do drewutni. Wybrał parę klocków świerkowych, na środek wytoczył krępy gnatek.
- Ale gdzie jest siekiera? - podrapał się po nieogolonym policzku, marszcząc przy tym brwi w pamięciowym wysiłku.
Siekiera powinna wisieć na haku przy drzwiach. Powinna, ale nie wisiała. Rzepa zaczął obchód gospodarstwa. Zajrzał do stodoły i do stajni, obszedł wszystkie komórki, piwnice i spichlerz, zaszedł nawet na gumno - po siekierze ślad wszelki zaginął. Już wybierał się, by spenetrować jeszcze chlewik i królicze klatki, kiedy na podwórzu obok spostrzegł Grzesia, syna sąsiada, podrostka, co to mu się wąs już zaczął rzadki sypać, ale rozum pozostawał jeszcze uśpiony, jak ozimina pod lichym śniegiem.
- Nicpoń ci on jest i ladaco. Musi zakradł się do drewutni i siekierę wziął. Może nawet wtedy, kiedy z kolędnikami na Godnie Święta u nas dokazywali. Tak, to na pewno on.
Rzepa wlazł do obory, przecisnął się mimo mlekodajnej Siwuli, która leniwie przeżuwając gapiła się nań zdziwiona.
- Cichaj, Siwula, nastąp się - gospodarz przecisnął się poza krowim zadem i stanął przy małym okienku, wychodzącym na sąsiedzkie podwórko. Odgarnął pajęczynę, chuchnął w szybkę i pięścią wytarł mały krążek w łące mroźnych kwiatów. Mógł teraz śledzić każdy ruch Grzesia, samemu pozostając w ukryciu.
- Jużci - mruczał przy tym ni to do siebie, ni to do Siwuli - złodziej, psiakość, swawolnik. Czapkę nosi przekrzywioną, jak złodziej. I chód ma taki jakiś niepewny, jakby się skradał. O! I mimochodem na nasze podwórko się gapi. Pewnie kombinuje, co by tu jeszcze ukraść. Już ja pójdę do ojca i powiem wszystko, niech smykowi skórę złoi. Albo jeszcze inaczej: sam go przycisnę do muru, niech siekierę odda, bo jak nie...
- Coś ty tam robił tyle czasu? - Rzepina prawie z pazurami przyskoczyła do męża, kiedy ten w południe do chałupy wrócił. - Drzewo poszedłeś rąbać, co? A siekiery to wziąć nie łaska?
- A..., a gdzie ona? - Rzepie aż mowę odjęło.
- Jak to gdzie? Toż przecie jakeś drzewko na Wiliję szykował, toś siekierę na zapiecku w kuchni zostawił. Nie pamiętasz?
Rzepa wyszedł na podwórze. Za płotem uwijał się Grześ w przekrzywionej czapce, czasem w jego stronę spoglądając.
- Udał się ten Grześ sąsiadowi, taki robotny chłopak - pomyślał, a potem ruszył ku drewutni z rozeschłą do cna siekierą.

Łatwo dostrzec cudzy grzech, jeszcze łatwiej rzucić na kogoś podejrzenie. Mniemając o bliźnich wystrzegaj się łatwizny, nie rzucaj kamieniem. Jak już - to chlebem.


5. tydzień Wielkiego Postu - poniedziałek  

J 8,1-11 Jezus udał się na Górę Oliwną, ale o brzasku zjawił się znów w świątyni. Wszystek lud schodził się do Niego, a On usiadłszy nauczał. Wówczas uczeni w Piśmie i faryzeusze przyprowadzili do Niego kobietę, którą pochwycono na cudzołóstwie, a postawiwszy ją na środku, powiedzieli do Niego: „Nauczycielu, kobietę tę dopiero pochwycono na cudzołóstwie. W Prawie Mojżesz nakazał nam takie kamienować. A Ty co mówisz?” Mówili to wystawiając Go na próbę, aby mieli o co Go oskarżyć. Lecz Jezus nachyliwszy się pisał palcem po ziemi. A kiedy w dalszym ciągu Go pytali, podniósł się i rzekł do nich: „Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci na nią kamień”. I powtórnie nachyliwszy się, pisał na ziemi. Kiedy to usłyszeli, wszyscy jeden po drugim zaczęli odchodzić, poczynając od starszych. Pozostał tylko Jezus i kobieta, stojąca na środku. Wówczas Jezus podniósłszy się rzekł do niej: „Niewiasto, gdzież oni są? Nikt cię nie potępił?” A ona odrzekła: „Nikt, Panie!” Rzekł do niej Jezus: „I Ja ciebie nie potępiam.- Idź, a od tej chwili już nie grzesz”.

Stara żydowska legenda rysuje piękny obraz:
Człowiek złączony jest z Bogiem niewidzialną nicią. Kiedy grzeszy, nić się zrywa. Jednak żal uruchamia mechanizm Miłosierdzia: Bóg pochyla się, chwyta bezradnie dyndające końce zerwanej nici i wiąże je ze sobą. I tak zawsze, kiedy człowiek zgrzeszy, a potem żałuje. Jak łatwo się domyślić nić z coraz to nowymi węzełkami staje się coraz krótsza. A tym samym człowiek coraz bardziej zbliża się do Boga.

Są wśród nas i tacy, którzy chcieliby ten proces raz na zawsze zatrzymać. To ci, którzy przyłapują kobietę na cudzołóstwie i mówią: Mojżesz kazał nam takie kamienować! Ich język jest jak ostrze miecza, które ową nić łączącą człowieka z Bogiem próbuje bezpowrotnie rozerwać. Taki jest mechanizm potępienia.
Kto z was jest bez grzechu? Zbadaj tę nić, która ciebie łączy z Bogiem. Rozluźnij palce, pozwól, by kamienie wypadły z twoich dłoni, a potem dotknij węzły na twoje nici, która łączy cię z Bogiem. Dotknij i ucałuj…


5. tydzień Wielkiego Postu - wtorek  

J 8,21-30 Jezus powiedział do faryzeuszów: „Ja odchodzę, a wy będziecie Mnie szukać i w grzechu swoim pomrzecie. Tam, gdzie Ja idę, wy pójść nie możecie”. Rzekli więc do Niego Żydzi: „Czyżby miał sam siebie zabić, skoro powiada: Tam, gdzie Ja idę, wy pójść nie możecie?” A On rzekł do nich: „Wy jesteście z niskości, a Ja jestem z wysoka. Wy jesteście z tego świata, Ja nie jestem z tego świata. Powiedziałem wam, że pomrzecie w grzechach swoich. Tak, jeżeli nie uwierzycie, że Ja jestem, pomrzecie w grzechach swoich”. Powiedzieli do Niego: „Kimże Ty jesteś?” Odpowiedział im Jezus: „Przede wszystkim po cóż jeszcze do was mówię? Wiele mam o was do powiedzenia i do sądzenia. Ale Ten, który Mnie posłał, jest prawdziwy, a Ja mówię wobec świata to, co usłyszałem od Niego”. A oni nie pojęli, że im mówił o Ojcu. Rzekł więc do nich Jezus: „Gdy wywyższycie Syna Człowieczego, wtedy poznacie, że Ja jestem i że Ja nic od siebie nie czynię, ale że to mówię, czego Mnie Ojciec nauczył. A Ten, który Mnie posłał, jest ze Mną: nie pozostawił Mnie samego, bo Ja zawsze czynię to, co się Jemu podoba”. Kiedy to mówił, wielu uwierzyło w Niego.

Dyrektor więzienia badał przypadek więźnia z dożywotnim wyrokiem. Im pilniej to czynił, tym bardziej umacniał się w przekonaniu, że człowiek ów odbywa niezasłużoną karę. Przedstawił swoje racje gdzie trzeba i w końcu uzyskał dla więźnia ułaskawienie. Kiedy kartka z sentencją anulująca wyrok znalazła się w szufladzie jego biurka wezwał więźnia do siebie.
- Co byś zrobił, gdyby cię ułaskawiono? – spytał człowieka w kajdanach. Ów bez zastanowienia odparł:
- Odszukałbym sędziego, który mnie skazał i obu świadków, których zeznania zaważyły na wyroku. Ubiłbym ich wszystkich jak psy. Patrząc w oczy czekałbym na ich powolną, straszną śmierć…
Nie zwlekając dyrektor więzienia kazał odprowadzić więźnia do celi. A potem sięgnął do szuflady biurka, podarł akt ułaskawienia na strzępy i wrzucił do kosza

Trwożą te słowa: w grzechu pomrzecie. I jeszcze bardziej te: tam, gdzie Ja idę, wy pójść nie możecie. Pan Jezus nas straszy. Odwykliśmy od tego, że ktoś nas straszy. Zwłaszcza w kościele. Zwłaszcza Pan Jezus. Myślimy sobie – tym gorzej dla Pana Jezusa. A tymczasem tym gorzej dla nas.
Może w ramach wielkopostnego umartwienia przyjmij chociaż raz czyjeś upomnienie bez tłumaczenia się, usprawiedliwiania i – co najważniejsze – bez jakiekolwiek


5. tydzień Wielkiego Postu - środa  

J 8,31-42 Jezus powiedział do Żydów, którzy Mu uwierzyli: „Jeżeli będziecie trwać w nauce mojej, będziecie prawdziwie moimi uczniami i poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli”. Odpowiedzieli Mu: „Jesteśmy potomstwem Abrahama i nigdy nie byliśmy poddani w niczyją niewolę. Jakżeż Ty możesz mówić: «Wolni będziecie?»” Odpowiedział im Jezus: „Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Każdy, kto popełnia grzech, jest niewolnikiem grzechu. A niewolnik nie przebywa w domu na zawsze, lecz Syn przebywa na zawsze. Jeżeli więc Syn was wyzwoli, wówczas będziecie rzeczywiście wolni. Wiem, że jesteście potomstwem Abrahama, ale wy usiłujecie Mnie zabić, bo nie przyjmujecie mojej nauki. Głoszę to, co widziałem u mego Ojca, wy czynicie to, coście słyszeli od waszego ojca”. W odpowiedzi rzekli do Niego: „Ojcem naszym jest Abraham”. Rzekł do nich Jezus: „Gdybyście byli dziećmi Abrahama, to byście pełnili czyny Abrahama. Teraz usiłujecie Mnie zabić, człowieka, który wam powiedział prawdę usłyszaną u Boga. Tego Abraham nie czynił. Wy pełnicie czyny ojca waszego”. Rzekli do Niego: „Myśmy się nie narodzili z nierządu, jednego mamy Ojca - Boga”. Rzekł do nich Jezus: „Gdyby Bóg był waszym ojcem, to i Mnie byście miłowali. Ja bowiem od Boga wyszedłem i przychodzę. Nie wyszedłem od siebie, lecz On Mnie posłał”.

Dwóch więźniów w celi. Jeden z nich niespokojnie krąży po celi od ściany do ściany, od zakratowanego okna do drzwi. Drugi, spokojnie siedzący na pryczy, pyta:
- Co ty tak chodzisz? Czy ty myślisz, że jak chodzisz, to nie siedzisz?

Jesteśmy dziećmi Abrahama! Wolni jesteśmy! – oburzają się słuchacze Jezusa. Tylko wam się tak wydaje. Nie grube więzienne ściany, stalowe drzwi k firanka z krat w małym okienku odbierają wolność, a grzech. Jezus powiedział już coś podobnego: nie to, co z zewnątrz wchodzi w człowieka czyni go nieczysty, lecz to, co pochodzi z jego wnętrza. Wolność, to czystość, nieskazitelność, niepokalaność. Filozofowie mówią: wolność jest o tyle wolnością w ogóle, o ile jest wolnością do dobra. Nie ma wolności do zła. To co najwyżej jej karykatura, czyli swawola.
Poczuj się wolnym – zrób coś dobrego.


5. tydzień Wielkiego Postu - czwartek  

J 8,51-59 Jezus powiedział do Żydów: „Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Jeśli kto zachowa moją naukę, nie zazna śmierci na wieki”. Rzekli do Niego Żydzi: „Teraz wiemy, że jesteś opętany. Abraham umarł i prorocy, a Ty mówisz: «Jeśli kto zachowa moją naukę, ten śmierci nie zazna na wiek». Czy Ty jesteś większy od ojca naszego Abrahama, który przecież umarł? I prorocy pomarli. Kim Ty siebie czynisz?” Odpowiedział Jezus: „Jeżeli Ja sam siebie otaczam chwałą, chwała moja jest niczym. Ale jest Ojciec mój, który Mnie chwałą otacza, o którym wy mówicie: «Jest naszym Bogiem», ale wy Go nie znacie. Ja Go jednak znam. Gdybym powiedział, że Go nie znam, byłbym podobnie jak wy kłamcą. Ale Ja Go znam i słowo Jego zachowuję. Abraham, ojciec wasz, rozradował się z tego, że ujrzał mój dzień, ujrzał go i ucieszył się”. Na to rzekli do Niego Żydzi: „Pięćdziesięciu lat jeszcze nie masz, a Abrahama widziałeś?” Rzekł do nich Jezus: „Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Zanim Abraham stał się, Ja jestem”. Porwali więc kamienie, aby je rzucić na Niego. Jezus jednak ukrył się i wyszedł ze świątyni.

Pewien rolnik ma fermę świń. Nie grzeszy pobożnością.
- Po co mi chodzić do kościoła – tłumaczy – Kościół jest zły, skoro tylu w nim grzeszników i obłudników.
Aż raz przychodzi do hodowcy miejscowy proboszcz. Chce kupić świniaka. Gospodarz prowadzi go do zagrody i prezentuje swój przychówek. Proboszcz wybiera prosię: kulawe, brudne z oklapniętym uchem, parchate i chude tak, że – co u świni niezwykłe – żebra chcą przebić skórę.
- Wybrał ksiądz dobrodziej najbrzydsze prosię, któremu pozwalam żyć tylko dlatego, że mi go żal. To nie dla księdza. O tu i tu, i tutaj, proszę zobaczyć, jakie piękne sztuki. Niech ksiądz wybierze którąś z nich!
Ksiądz jednak się upiera. Poza tym gotów jest zapłacić jak za każdą inną sztukę, więc w końcu dobijają targu. Gospodarzowi jednak nie daje to spokoju.
- Po co księdzu taka marna świnia?
- Wsadzę ją na wózek, żeby obwieźć ja po całej wsi i pokazać jakie świnie macie na swojej fermie.
- Proszę księdza, ależ to niesprawiedliwe! Sam ksiądz widział, że to tylko jeden taki prosiak. No, może ze dwa, trzy podobne jeszcze by się znalazły. Ale reszta, to piękne, tłuściutkie sztuki. Nie może mi ksiądz tego zrobić. To niesprawiedliwe!
- A to jest sprawiedliwe, że wy nie chodzicie do kościoła z powodu paru grzeszników, którzy też do niego chodzą?

Nie zazna śmierci na wieki, kto zachowa Jezusowa naukę. Zachowa, to znaczy pozna ją, zrozumie, przyjmie, według niej ułoży swoje życie. Nie da się ukryć, że jest przy tym trochę wysiłku. Ale warto. Ostatecznie czego się nie robi, żeby zachować życie. Tonący się nawet brzytwy chwyta… Jak rozkoszną głupotą wydaje się wobec tego tłumaczenie swojego własnego braku zaangażowania obłudą i grzesznością bliźnich. Toż to czyste samobójstwo.
Nie oglądaj się na innych. Nie tłumacz się ani nie pocieszaj siebie tym, że są od ciebie gorsi. Kiedy ktoś grzeszy, a ty nie umiesz go upomnieć, to po prostu spuść wzrok. I nic więcej.


5. tydzień Wielkiego Postu - piątek  

J 10,31-42 Żydzi porwali kamienie, aby Jezusa ukamienować. Odpowiedział im Jezus: „Ukazałem wam wiele dobrych czynów pochodzących od Ojca. Za który z tych czynów chcecie Mnie ukamienować ?” Odpowiedzieli Mu Żydzi: „Nie chcemy Cię kamienować za dobry czyn, ale za bluźnierstwo, za to, że Ty będąc człowiekiem uważasz siebie za Boga”. Odpowiedział im Jezus: "Czyż nie napisano w waszym Prawie: «Ja rzekłem: Bogami jesteście?» Jeżeli Pismo nazywa bogami tych, do których skierowano słowo Boże — a Pisma nie można odrzucić - to jakżeż wy o Tym, którego Ojciec poświęcił i posłał na świat, mówicie: «Bluźnisz», dlatego że powiedziałem: Jestem Synem Bożym? Jeżeli nie dokonuję dzieł mojego Ojca, to Mi nie wierzcie. Jeżeli jednak dokonuję, to choćbyście Mnie nie wierzyli, wierzcie moim dziełom, abyście poznali i wiedzieli, że Ojciec jest we Mnie, a Ja w Ojcu”. I znowu starali się Go pojmać, ale On uszedł z ich rąk. I powtórnie udał się za Jordan, na miejsce, gdzie Jan poprzednio udzielał chrztu, i tam przebywał. Wielu przybyło do Niego, mówiąc, iż Jan wprawdzie nie uczynił żadnego znaku, ale że wszystko, co Jan o Nim powiedział, było prawdą. I wielu tam w Niego uwierzyło.

Pewnego razu przeprowadzono ankietę pod hasłem „Katolik XXI wieku”. Wśród wielu pytań, było i takie:
- Jak dobry katolik może głosić Chrystusa?
Padały różne odpowiedzi. Jedna z nich była jednak zaskakująca:
- Katolik nie musi nic mówić. Dobry katolik, to taki człowiek, na którego się patrzy i to wystarcza.

Za który z tych czynów chcecie mnie ukamienować? – pyta Jezus. To ciekawe: czyny przemawiają mocno, mocniej, niż słowa, najmocniej. To tak, jak ktoś powiedział w innej sprawie, że – mianowicie – wychowuje się na trzy sposoby: przykładem, przykładem i jeszcze raz przykładem. Czyli czynem.
Chcesz być apostołem? Nie musisz nic mówić. Wystarczy tylko, żebyś przyzwoicie żył. To co, chcesz być apostołem, czy nie?


5. tydzień Wielkiego Postu - sobota

 J 11,45-57 Wielu spośród Żydów przybyłych do Marii, ujrzawszy to, czego Jezus dokonał, uwierzyło w Niego. Niektórzy z nich udali się do faryzeuszów i donieśli im, co Jezus uczynił. Wobec tego arcykapłani i faryzeusze zwołali Najwyższą Radę i rzekli: „Cóż my robimy wobec tego, że ten człowiek czyni wiele znaków? Jeżeli Go tak pozostawimy, to wszyscy uwierzą w Niego, i przyjdą Rzymianie, i zniszczą nasze miejsce święte i nasz naród”. Wówczas jeden z nich, Kajfasz, który w owym roku był najwyższym kapłanem, rzekł do nich: „Wy nic nie rozumiecie i nie bierzecie tego pod uwagę, że lepiej jest dla was, gdy jeden człowiek umrze za lud, niż miałby zginąć cały naród”. Tego jednak nie powiedział sam od siebie, ale jako najwyższy kapłan w owym roku wypowiedział proroctwo, że Jezus miał umrzeć za naród, a nie tylko za naród, ale także, by rozproszone dzieci Boże zgromadzić w jedno. Tego więc dnia postanowili Go zabić. Odtąd Jezus już nie występował wśród Żydów publicznie, tylko odszedł stamtąd do krainy w pobliżu pustyni, do miasteczka, zwanego Efraim, i tam przebywał ze swymi uczniami. A była blisko Pascha żydowska. Wielu przed Paschą udawało się z tej okolicy do Jerozolimy, aby się oczyścić. Oni więc szukali Jezusa i gdy stanęli w świątyni, mówili jeden do drugiego: „Cóż wam się zdaje? Czyżby nie miał przyjść na święto?” Arcykapłani zaś i faryzeusze wydali polecenie, aby każdy, ktokolwiek będzie wiedział o miejscu Jego pobytu, doniósł o tym, aby Go można było pojmać.

Już miał zrobić ten pierwszy krok, już miał ruszyć przez zatłoczoną samochodami jezdnię, kiedy nagle ktoś przytrzymał go, chwytając za ramię.
- Stój! Uważaj! Czerwone światło!
- To co, że czerwone – zdziwił się. – I tak wszyscy przechodzą.
- To co, że wszyscy przechodzą. Ty nie patrz na wszystkich. Ty patrz na światło…

Boję się określeń kategorycznych, w rodzaju: nigdy, zawsze, nikt albo wszyscy. Chyba dlatego, że kojarzy mi się nie tylko z trzema muszkieterami i ich „Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”, ale także z tym ewangelijnym: warto jednego poświęcić za naród, czyli za wszystkich.
W pracy, na ulicy, nawet w kościele – nigdy – o przepraszam, mówiłem, że nie lubię kategorycznych określeń, ale tym razem, to będzie wyjątek – nigdy nie patrz, co robią inny. Zawsze patrz na Światło.

IV Tydzień Wielkiego Postu

IV Niedziela Wielkiego Postu - Rok C



File:Pompeo Batoni 003.jpg

Pompeo Batoni, Powrót syna marnotrawnego, 1773


Łk 15,1-3.11-32: W owym czasie zbliżali się do Jezusa wszyscy celnicy i grzesznicy, aby Go słuchać. Na to szemrali faryzeusze i uczeni w Piśmie. Ten przyjmuje grzeszników i jada z nimi. Opowiedział im wtedy następującą przypowieść: Pewien człowiek miał dwóch synów. Młodszy z nich rzekł do ojca: Ojcze, daj mi część majątku, która na mnie przypada. Podzielił więc majątek między nich. Niedługo potem młodszy syn, zabrawszy wszystko, odjechał w dalekie strony i tam roztrwonił swój majątek, żyjąc rozrzutnie. A gdy wszystko wydał, nastał ciężki głód w owej krainie i on sam zaczął cierpieć niedostatek. Poszedł i przystał do jednego z obywateli owej krainy, a ten posłał go na swoje pola żeby pasł świnie. Pragnął on napełnić swój żołądek strąkami, którymi żywiły się świnie, lecz nikt mu ich nie dawał. Wtedy zastanowił się i rzekł: Iluż to najemników mojego ojca ma pod dostatkiem chleba, a ja tu z głodu ginę. Zabiorę się i pójdę do mego ojca, i powiem mu: Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie; już nie jestem godzien nazywać się twoim synem: uczyń mię choćby jednym z najemników. Wybrał się więc i poszedł do swojego ojca. A gdy był jeszcze daleko, ujrzał go jego ojciec i wzruszył się głęboko; wybiegł naprzeciw niego, rzucił mu się na szyję i ucałował go. A syn rzekł do niego: Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie, już nie jestem godzien nazywać się twoim synem. Lecz ojciec rzekł do swoich sług: Przynieście szybko najlepszą szatę i ubierzcie go; dajcie mu też pierścień na rękę i sandały na nogi. Przyprowadźcie utuczone cielę i zabijcie: będziemy ucztować i bawić się, ponieważ ten mój syn był umarły, a znów ożył; zaginął, a odnalazł się. I zaczęli się bawić. Tymczasem starszy jego syn przebywał na polu. Gdy wracał i był blisko domu, usłyszał muzykę i tańce. Przywołał jednego ze sług i pytał go, co to ma znaczyć. Ten mu rzekł: Twój brat powrócił, a ojciec twój kazał zabić utuczone cielę, ponieważ odzyskał go zdrowego. Na to rozgniewał się i nie chciał wejść; wtedy ojciec jego wyszedł i tłumaczył mu. Lecz on odpowiedział ojcu: Oto tyle lat ci służę i nigdy nie przekroczyłem twojego rozkazu; ale mnie nie dałeś nigdy koźlęcia, żebym się zabawił z przyjaciółmi. Skoro jednak wrócił ten syn twój, który roztrwonił twój majątek z nierządnicami, kazałeś zabić dla niego utuczone cielę. Lecz on mu odpowiedział: Moje dziecko, ty zawsze jesteś przy mnie i wszystko moje do ciebie należy. A trzeba się weselić i cieszyć z tego, że ten brat twój był umarły, a znów ożył, zaginął a odnalazł się.

Historia pradawna, ustami bardów z lutnią w tle śpiewana, opowiada o chwale i podłym końcu walecznego rycerza.
Owego śmiałka rodzice wcześnie obumarli. Zaopiekował się nim stryj rodzony, człek wielkiego męstwa i jeszcze potężniejszej mądrości. Opiekun młodziana do ksiąg najmędrszych pędził, pilnując jednak, by nie tylko ducha, ale i ciało ćwiczył należycie. Zaprawiał go do rycerskiego rzemiosła, ucząc władania bronią wszelaką i jazdy konnej. A kiedy chłopiec lat męża nabrał, stryj go przywołał do siebie i rzecze mu tak:
- Ja cię już niczego więcej nie nauczę. Ruszaj w świat, nie marnuj się. I czyń użytek z cnoty i męstwa.
- Skoro każesz, stryju, niech tak będzie - odpowiedział młodzian. - Wiedz jednak, że w szczególności smokom łby chcę ucinać, ludzi od nich wyswobadzając.
- Dobrze. Pamiętaj jednak, że w walce ze smokiem najważniejsza jest odwaga. Jeśli ją stracisz - przegrałeś.
- Jak jej upilnować? Co radzisz?
- Dam ci czarodziejskie słowo - odparł stryj. - Jeśli przed walką ze smokiem po cichu je wypowiesz, odwaga pozostanie przy tobie. Tylko bacz, byś go nie zapomniał.
Tutaj skinął na młodzieńca i szepnął mu czarodziejskie słowo do ucha tak, by nikt nie słyszał.
Młody rycerz ruszył w świat. Smocze łby, jeden po drugim, na kopy ścinał. A ręka mu nawet nie zadrżała ze strachu. Pamiętał bowiem, by zawsze przed walką otrzymane od stryja magiczne słowo po cichu wypowiedzieć. Tak trwało lat kilka. Aż pewnego razu, w przeddzień kolejnej bitwy z jeszcze jednym smokiem, długo w noc zabalował, umiaru w jedzeniu i piciu nie zdzierżywszy. Rankiem z ciężką głową stanął do walki. Najgorsze było jednak to, że żadną miarą magicznego słowa przypomnieć sobie nie mógł. A smok był tuż, tuż. Dobył miecza i z zapałem jeszcze większym, niż dotąd, ciął na lewo i prawo, kolejne gadzie łby siekąc. Aż zwyciężył. Jednak nawet po południu, kiedy walkę miał już dawno za sobą, a szaleństwa ubiegłej nocy śladu już w jego umyśle nie pozostawiły najmniejszego, magicznego słowa wciąż nie pamiętał. Postanowił tedy do stryja się udać na powrót i o przypomnienie zaklęcia prosić.
- Głupcze! - ofuknął go wychowawca, gdy po powrocie rzecz całą mu przedstawił. - To słowo nie miało żadnej wartości. Nie przez nie, ale dzięki sobie zwyciężałeś te wszystkie gady.
Bardowie pieją, że rycerz wielce zasmuconym odszedł. A z kolejnego pojedynku ze smokiem żywy już nie wrócił.
Syn marnotrawny wrócił po litość, a otrzymał przebaczenie. Ktoś wraca do ciebie, twój wróg czy winowajca. Litością lub lekceważeniem go zabijesz, przebaczeniem - nawrócisz.


4. tydzień Wielkiego Postu - poniedziałek

J 4,43-54: Jezus wyszedł z Samarii i udał się do Galilei. Jezus wprawdzie sam stwierdził, że prorok nie doznaje czci we własnej ojczyźnie. Kiedy jednak przybył do Galilei, Galilejczycy przyjęli Go, ponieważ widzieli wszystko, co uczynił w Jerozolimie w czasie świąt. I oni bowiem przybyli na święto. Następnie przybył powtórnie do Kany Galilejskiej, gdzie przedtem przemienił wodę w wino. A w Kafarnaum mieszkał pewien urzędnik królewski, którego syn chorował. Usłyszawszy, że Jezus przybył z Judei do Galilei, udał się do Niego z prośbą, aby przyszedł i uzdrowił jego syna: był on bowiem już umierający. Jezus rzekł do niego: „Jeżeli znaków i cudów nie zobaczycie, nie uwierzycie”. Powiedział do Niego urzędnik królewski: „Panie, przyjdź, zanim umrze moje dziecko”. Rzekł do niego Jezus: „Idź, syn twój żyje”. Uwierzył człowiek słowu, które Jezus powiedział do niego, i szedł z powrotem. A kiedy był jeszcze w drodze, słudzy wyszli mu naprzeciw, mówiąc, że syn jego żyje. Zapytał ich o godzinę, o której mu się polepszyło. Rzekli mu: „Wczoraj około godziny siódmej opuściła go gorączka”. Poznał więc ojciec, że było to o tej godzinie, o której Jezus rzekł do niego: „Syn twój żyje”. I uwierzył on sam i cała jego rodzina. Ten już drugi znak uczynił Jezus od chwili przybycia z Judei do Galilei.

Kolejna wersja bajki o rybaku, który złowił złotą rybkę, a ta obiecuje spełnić jakieś jedno życzenie w zamian za zwrócenie wolności:
- Chcę zatem – mówi rybak – żeby na świecie zapanował pokój.
- No, co ty? – odpowiada rybka. – To za wiele. Nie da rady.
- Hm… - drapie zarośnięty policzek rybak. – To może chociaż żeby pokój zapanował na Bliskim Wschodzie.
- A możesz mi pokazać mapę tego Bliskiego Wschodu? – prosi rybka. Rybak wyjmuje z mapnika i rozpościera przed nią kolorowy, pokratkowany karton.
- Strasznie wielki ten Bliski Wschód. Nie da rady. Może jednak masz jakieś inne życzenie.
Rybak długo się zastanawia. W końcu nowy pomysł pojawia się w jego głowie.
- W takim razie zrób tak, żeby moja żona była ładniejsza.
- A masz zdjęcie swojej żony? To pokaż.
Rybak wyciąga z portfela zdjęcie żony. Podtyka je rybce przed oczy. Rybka patrzy, patrzy i patrzy. W końcu wzdycha i mówi:
- A mógłbyś mi jeszcze raz pokazać te mapę Bliskiego Wschodu?

Jezus nie jest złotą rybką. Wiem, że to brzmi już nawet nie banalnie, ale po prostu strasznie. Ale mimo to proszę: przeczytaj to do końca. Każdy z nas bywa złota rybką: od urodzenia spełniamy czyjeś życzenia i oczekiwania: rodziców, nauczycieli, szefa w pracy, żony, dzieci. Rybka za swoje spełnienie życzeń oczekuje wolności. My też czegoś oczekujemy: uznania, miłości, wdzięczności, dobrej oceny albo premii lub awansu. Jezus w tym sensie nie jest złotą rybką, że nie spełnia ludzkich życzeń i próśb w zamian za cokolwiek. Przykład: Kana Galilejska. Najpierw, podczas godów, przemienił tutaj wodę w wino. Teraz uzdrawia syna urzędnika królewskiego. Czyni to jako znak. Nie po to, żeby coś zyskać, zarobić, zdobyć. Ale jako znak, czyli po to, żeby ludzie mieli się nad czym zastanowić.
Coś cię dzisiaj na pewno spotka, oby coś miłego. Codziennie nas coś spotyka, codziennie coś dzieje się w naszym życiu. Popatrz na to, jako na znak od Chrystusa. Zastanów się, co chce ci przez to powiedzieć? Trzeba się zastanawiać.


4. tydzień Wielkiego Postu - wtorek

J 5,1-3a.5-16: Było święto żydowskie i Jezus udał się do Jerozolimy. W Jerozolimie zaś znajduje się Sadzawka Owcza, nazwana po hebrajsku Betesda, zaopatrzona w pięć krużganków. Wśród nich leżało mnóstwo chorych: niewidomych, chromych, sparaliżowanych. Znajdował się tam pewien człowiek, który już od lat trzydziestu ośmiu cierpiał na swoją chorobę. Gdy Jezus ujrzał go leżącego i poznał, że czeka już długi czas, rzekł do niego: „Czy chcesz stać się zdrowym?” Odpowiedział Mu chory: „Panie, nie mam człowieka, aby mnie wprowadził do sadzawki, gdy nastąpi poruszenie wody. Gdy ja sam już dochodzę, inny schodzi przede mną”. Rzekł do niego Jezus: „Wstań, weź swoje łoże i chodź”. Natychmiast wyzdrowiał ów człowiek, wziął swoje łoże i chodził. Jednakże dnia tego był szabat. Rzekli więc Żydzi do uzdrowionego: „Dziś jest szabat, nie wolno ci nieść twojego łoża”. On im odpowiedział: „Ten, który mnie uzdrowił, rzekł do mnie: Weź swoje łoże i chodź”. Pytali go więc: „Cóż to za człowiek ci powiedział: Weź i chodź?” Lecz uzdrowiony nie wiedział, kim On jest; albowiem Jezus odsunął się od tłumu, który był w tym miejscu. Potem Jezus znalazł go w świątyni i rzeki do niego: „Oto wyzdrowiałeś. Nie grzesz już więcej, aby ci się coś gorszego nie przydarzyło”. Człowiek ów odszedł i doniósł Żydom, że to Jezus go uzdrowił. I dlatego Żydzi prześladowali Jezusa, że to uczynił w szabat.

Osioł wpadł do wyschniętej studni. Jego właściciel, ponieważ nie znalazł sposoby, by wciągnąć zwierzę, zaczął obchodzić sąsiadów, prosząc ich:
- Zabierzcie wszelkie śmiecie, jakie macie w domu i przyjdźcie do mnie, by wrzucić je do studni.
Zdumionym wyjaśniał powód zaproszenia. Sąsiedzi chętnie zgodzili się mu pomóc. Kiedy pierwsi zaczęli wrzucać śmieci do studni, z głębi dobiegł ich rozpaczliwy jęk osła. Po jakimś czasie jednak ryk zwierzęcia ucichł.
- Pewnie już go zasypaliśmy – myśleli ludzie, lecz ponieważ sterta śmieci wciąż była niemała, postanowili wrzucić je do nieczynnej studni wszystkie. Jakież było ich zdziwienie, gdy w pewnej chwili przez cembrowinę wyskoczył osioł i – cały i zdrowy – pobiegł do stajni radośnie posapując. Okazało się, że zwierzę otrząsając się zrzucało z grzbietu kolejne porcje śmieci. Ich poziom co rusz się podnosił, aż wreszcie osioł szczęśliwie wydostał się na powierzchnię.
Jezus przywraca zdrowie, czyni dobrze. A na jego głowę sypie się śmiecie donosów, nienawiści, pogardy, złości i chęci unicestwienia – dzień po dniu, warstwa po warstwie, aż do wywindowania, wywyższenia na krzyżu.
Na twoją głowę też niejeden raz sypie się śmiecie. Nie? Pewnie jesteś samotnikiem… Dość żartów. Mówi się: co mnie nie zabije, to mnie wzmocni. Przypomnij sobie te słowa, ilekroć ktoś na twoją głowę wyleje kubeł pomyj.


4. tydzień Wielkiego Postu - środa
 
J 5,17-30:  Żydzi prześladowali Jezusa, ponieważ uzdrowił w szabat. Lecz Jezus im odpowiedział: „Ojciec mój działa aż do tej chwili i Ja działam”. Dlatego więc usiłowali Żydzi tym bardziej Go zabić, bo nie tylko nie zachował szabatu, ale nadto Boga nazywał swoim Ojcem, czyniąc się równym Bogu. W odpowiedzi na to Jezus im mówił: „Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Syn nie mógłby niczego czynić sam od siebie, gdyby nie widział Ojca czyniącego. Albowiem to samo, co On czyni, podobnie i Syn czyni. Ojciec bowiem miłuje Syna i ukazuje Mu to wszystko, co On sam czyni, i jeszcze większe dzieła ukaże Mu, abyście się dziwili. Albowiem jak Ojciec wskrzesza umarłych i ożywia, tak również i Syn ożywia tych, których chce. Ojciec bowiem nie sądzi nikogo, lecz cały sąd przekazał Synowi, aby wszyscy oddawali cześć Synowi, tak jak oddają cześć Ojcu. Kto nie oddaje czci Synowi, nie oddaje czci Ojcu, który Go posłał. Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Kto słucha słowa mego i wierzy w Tego, który Mnie posłał, ma życie wieczne i nie idzie na sąd, lecz ze śmierci przeszedł do życia. Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam, że nadchodzi godzina, nawet już jest, kiedy to umarli usłyszą głos Syna Bożego, i ci, którzy usłyszą, żyć będą. Podobnie jak Ojciec ma życie w sobie, tak również dał Synowi: mieć życie w sobie samym. Przekazał Mu władzę wykonywania sądu, ponieważ jest Synem Człowieczym. Nie dziwcie się temu! Nadchodzi bowiem godzina, w której wszyscy, którzy spoczywają w grobach, usłyszą głos Jego: a ci, którzy pełnili dobre czyny, pójdą na zmartwychwstanie życia; ci, którzy pełnili złe czyny, na zmartwychwstanie potępienia. Ja sam z siebie nic czynić nie mogę. Tak, jak słyszę, sądzę, a sąd mój jest sprawiedliwy; nie szukam bowiem własnej woli, lecz woli Tego, który Mnie posłał”.

Nowy kościół w górskiej osadzie, w dniu poświęcenia. Wszystko to, co stanowi budowlę i jej wyposażenie wprost pęka z dumy: solidne belki, barwne malowidła, świetliste witraże, błyszczące szaty. Tylko gdzieś na dachu jest jeden niezadowolony: mały gwoździk przytrzymujący klepkę gontu.
- Nikt na mnie nie zwraca uwagi! To skandal! Czuje się niepotrzebny.
Ma tego dość. Postanawia pójść swoją drogą. Wyskakuje z gontu i stacza się w dół. Tutaj jednak nieszczęśliwie wpada w kałużę i prawie natychmiast zaczyna rdzewieć, tkwiąc w błocie bezużytecznie. Co gorsza, nocą zrywa się burza. Pierwszy podmuch wiatru zrywa obluzowany gont, z którego gwoździk wyskoczył. Kolejny – powiększa rozdarcie. Deszczułki fruwają w powietrzu jak konfetti. A do środka zacieka deszcz, niszcząc ściany, malowidła i szaty. A wszystko przez bunt jednego małego gwoździa.
Tak często czujesz się nieważny, nic nie znaczący, niedoceniony, niepotrzebny. Tak często, że nieraz masz już dość wszystkiego. Chcesz to rzucić: pracę, dom, dziecko, co sprawia kłopoty, przykrego sąsiada… Uważaj, bo możesz nie tylko zmarnować siebie, ale też wszystko to i wszystkich tych, czemu i komu jesteś potrzebny.
Stań przed lustrem, popatrz na siebie, powtórz sobie: jestem narzędziem w ręku Boga, jestem narzędziem, jestem potrzebny, to nieprawda, że nie ma ludzi niezastąpionych. Powtórz to sobie. Poczujesz się potrzebny i tak zdrowo, pokornie – ważny.


4. tydzień Wielkiego Postu - czwartek

 J 5,31-47: Jezus powiedział do Żydów: „Gdybym Ja wydawał świadectwo o sobie samym, sąd mój nie byłby prawdziwy. Jest przecież ktoś inny, kto wydaje sąd o Mnie; a wiem, że sąd, który o Mnie wydaje, jest prawdziwy. Wysłaliście poselstwo do Jana i on dał świadectwo prawdzie. Ja nie zważam na świadectwo człowieka, ale mówię to, abyście byli zbawieni. On był lampą, co płonie i świeci, wy zaś chcieliście radować się krótki czas jego światłem. Ja mam świadectwo większe od Janowego. Są to dzieła, które Ojciec dał Mi do wykonania; dzieła, które czynię, świadczą o Mnie, że Ojciec Mnie posłał. Ojciec, który Mnie posłał, On dał o Mnie świadectwo. Nigdy nie słyszeliście ani Jego głosu, ani nie widzieliście Jego oblicza; nie macie także słowa Jego, trwającego w was, bo wyście nie uwierzyli w Tego, którego On posłał. Badacie Pisma, ponieważ sądzicie, że w nich zawarte jest życie wieczne: to one właśnie dają o Mnie świadectwo. A przecież nie chcecie przyjść do Mnie, aby mieć życie. Nie odbieram chwały od ludzi, ale wiem o was, że nie macie w sobie miłości Boga. Przyszedłem w imieniu Ojca mego, a nie przyjęliście Mnie. Gdyby jednak przybył kto inny we własnym imieniu, to byście go przyjęli. Jak możecie uwierzyć, skoro od siebie wzajemnie odbieracie chwałę, a nie szukacie chwały, która pochodzi od samego Boga? Nie mniemajcie jednak, że to Ja was oskarżę przed Ojcem. Waszym oskarżycielem jest Mojżesz, w którym wy pokładacie nadzieję. Gdybyście jednak uwierzyli Mojżeszowi, to byście i Mnie uwierzyli. O Mnie bowiem on pisał. Jeżeli jednak jego pismom nie wierzycie, jakże moim słowom będziecie wierzyli?”

- Co jest ważniejsze? – pyta nauczyciel dzieci. – Co bardziej potrzebne: słońce czy księżyc?
Dziwne pytanie, trudne, dorosłe. Dzieci buzie rozdziawiły zdziwione, niewiedzące. Nic nie mówią. Nie wiedzą. Nauczyciel się niecierpliwi. Wskazuje na chłopca pierwszego z brzegu.
- Józuś, no powiedzże, co myślisz?
- Nnnie wiem – odpowiada malec zażenowany. – Chyba księżyc jest ważniejszy, bo świeci w nocy, kiedy jest ciemno. A słońce to już takie potrzebne nie jest, bo świeci w dzień, kiedy i tak jest jasno.
Jan Chrzciciel robi wrażenie. Najpierw swoim wyglądem: nieogolony – nazarejczyk – ubrany dość dziwacznie w szatę z wielbłądziej sierści. Potem tym, co dziś określa się jako „lajfstajl”: samotnością, abstynencją, postem. Wreszcie swoją nauką: przygotujcie drogę Panu. Zwłaszcza ta nauka była dziwna: nie o sobie, nie jakieś „naśladujcie mnie”, „postępujcie tak, jak ja”, tylko ciągle o tym Kimś, komu nie jest godzien rozwiązać rzemyka u butów. Jan Chrzciciel ma się do Jezusa trochę tak, jak księżyc do słońca: bladym odbiciem światła zapowiada tego, który jest jego źródłem. To właśnie podkreśla Jezus w dzisiejszej Ewangelii.
Świeć. Błyszcz. Oświecaj drogę innym. Pamiętaj jednak: choćby ci się nie wiem co zdawało, nie jesteś słońcem, nie świecisz sam z siebie. Jesteś zwierciadłem, księżycem, odblaskiem. To skądinąd strasznie ważne…


4. tydzień Wielkiego Postu - piątek

 J 7,1-2.10.25-30: Jezus obchodził Galileję. Nie chciał bowiem chodzić po Judei, bo Żydzi mieli zamiar Go zabić. A zbliżało się żydowskie Święto Namiotów. Kiedy zaś bracia Jego udali się na święto, wówczas poszedł i On, jednakże nie jawnie, lecz skrycie. Niektórzy z mieszkańców Jerozolimy mówili: „Czyż to nie jest Ten, którego usiłują zabić? A oto jawnie przemawia i nic Mu nie mówią. Czyżby zwierzchnicy naprawdę się przekonali, że On jest Mesjaszem? Przecież my wiemy, skąd On pochodzi, natomiast gdy Mesjasz przyjdzie, nikt nie będzie wiedział, skąd jest”. A Jezus ucząc w świątyni zawołał tymi słowami: „I Mnie znacie, i wiecie, skąd jestem. Ja jednak nie przyszedłem sam od siebie; lecz prawdziwy jest tylko Ten, który Mnie posłał, którego wy nie znacie. Ja Go znam, bo od Niego jestem i On Mnie posłał”. Zamierzali więc Go pojmać, jednakże nikt nie podniósł na Niego ręki, ponieważ godzina Jego jeszcze nie nadeszła.

- Mistrzu Ignacy, przemów, proszę!
- Pies szczekał na złodzieja, całą noc się trudził,
Obili go nazajutrz, że pana obudził,
Spał smaczno drugiej nocy, złodzieja nie czekał;
Ten dom skradł; psa obili za to, że nie szczekał.

A propos psa wciąż mam w uszach zagadkę: czym pies różni się od człowieka? Tym – twierdzą niektórzy – że pies szczeka na obcych a do swoich się łasi, człowiek zaś zgoła na opak: obcym się przymila, na dla swoich szacunku nie ma.
Wypisz wymaluj – faryzeusze. Nie akceptują Jezusa, a cóż dopiero mówić o tym, by Go słuchali, z niepojętego powodu: bo znają go i wiedza skąd pochodzi, Mesjasz, gdy przyjdzie, nikt nie będzie wiedział, co jest. Żal się robi Jezusa: przyszedł do swoich, a swoi Go obszczekali… Wiem, że nie brzmi to dostojne, że może nawet nie wypada, ale trudno to ująć trafniej, tak myślę.
Więcej szacunku i miłości do bliźnich! Ale pod jednym warunkiem: bliższa ciału koszula, więc nie zaczynaj być dobrym dla obcych, zanim nie okażesz przynajmniej minimum życzliwości swoim. To nie jest tak, że w sprawie miłości bliźniego od kogoś trzeba zacząć. W sprawie miłości bliźniego trzeb zacząć od tego, z kim dzieli się stół, dach nad głową i pewnie jeszcze parę innych rzeczy, z uczuciami i genami na czele.


4. tydzień Wielkiego Postu - sobota  

J 7,40-53: Wśród tłumów słuchających Jezusa odezwały się głosy: „Ten prawdziwie jest prorokiem”. Inni mówili: „To jest Mesjasz”. Jeszcze inni mówili: „Czyż Mesjasz przyjdzie z Galilei? Czyż Pismo nie mówi, że Mesjasz będzie pochodził z potomstwa Dawidowego i z miasteczka Betlejem?” I powstało w tłumie rozdwojenie z Jego powodu. Niektórzy chcieli Go nawet pojmać, lecz nikt nie odważył się podnieść na Niego ręki. Wrócili więc strażnicy do kapłanów i faryzeuszów, a ci rzekli do nich: „Czemuście Go nie pojmali?” Strażnicy odpowiedzieli: „Nigdy jeszcze nikt nie przemawiał tak, jak Ten człowiek przemawia”. Odpowiedzieli im faryzeusze: „Czyż i wy daliście się zwieść? Czy ktoś ze zwierzchników lub faryzeuszów uwierzył w Niego? A ten tłum, który nie zna Prawa, jest przeklęty”. Odezwał się do nich jeden spośród nich, Nikodem, ten, który przedtem przyszedł do Niego: „Czy Prawo nasze potępia człowieka, zanim go wpierw przesłucha i zbada, co czyni ?” Odpowiedzieli mu: „Czy i ty jesteś z Galilei? Zbadaj, zobacz, że żaden prorok nie powstaje z Galilei”. I rozeszli się każdy do swego domu.

Kiedyś ten dowcip opowiadano o stróżach tak zwanego porządku publicznego. Dwaj z nich patrolowali ulicę. Niższy rangą znalazł lusterko. Spojrzał w nie.
- Jejku, panie plutonowy, swoje zdjęcie znalazłem.
- Pokaż – mówi dowódca patrolu. – No co ty, przecież to moja podobizna – chowa lusterko do kieszeni. Po służbie wraca do domu. Mundur wiesza na poręczy krzesła i idzie do łazienki. Jego córka, przeszukując bluzę – a nuż znajdzie tu jakiś mały upominek dla siebie – trafia na lusterko. Wyjmuje je, przegląda się i woła do matki:
- Mama, tata ma w mundurze zdjęcie jakiejś młodej laski. Pewnie to jego kochanka!
Żona bierze lusterko do ręki, przegląda się i stwierdza uspokojona:
- Kochanka? Dziecko, przecież to jakieś stare próchno…

I w Jezusie każdy widzi kogoś innego: proroka, Mesjasza, kogoś, kto przemawia, jak nikt dotąd albo pospolitego mieszkańca Galilei, z której przecież nie może pochodzić nic dobrego, wichrzyciela, zwodziciela, prawołamacza. Podobnie jest i dziś. Brzydula widzi w Jezusie kosmetyczkę, biedak – złotą rybkę, samotnik – towarzystwo, chory – lekarstwo, polityk – rewolucjonistę, społecznik - działacza… i tak bez końca. Wszyscy widzą Go tak, jak im łatwiej, wygodniej albo przyjemniej.
Jezus już zrobił dla ciebie to, co do niego należało: przyszedł na świat, przekazał Dobrą Nowinę, umarł, zmartwychwstał, dał swojego Ducha… Teraz ty zrób COŚ dla Niego. Nie, to za mało: teraz ty ofiaruj Mu WSZYSTKO, co robisz.