21. Niedziela Zwykła (Rok C)

Łk 13, 22-30: Jezus nauczając szedł przez miasta i wsie i odbywał swą podróż do Jerozolimy.
Raz ktoś Go zapytał: «Panie, czy tylko nieliczni będą zbawieni?».
On rzekł do nich: «Usiłujcie wejść przez ciasne drzwi; gdyż wielu, powiadam wam, będzie chciało wejść, a nie będą mogli. Skoro Pan domu wstanie i drzwi zamknie, wówczas stojąc na dworze, zaczniecie kołatać do drzwi i wołać: „Panie, otwórz nam”; lecz On wam odpowie: „Nie wiem, skąd jesteście”. Wtedy zaczniecie mówić: „Przecież jadaliśmy i piliśmy z tobą, i na ulicach naszych nauczałeś”.
Lecz On rzecze: „Powiadam wam, nie wiem, skąd jesteście. Odstąpcie ode Mnie wszyscy dopuszczający się niesprawiedliwości”. Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów, gdy ujrzycie Abrahama, Izaaka i Jakuba, i wszystkich proroków w królestwie Bożym, a siebie samych precz wyrzuconych. Przyjdą ze wschodu i zachodu, z północy i południa i siądą za stołem w królestwie Bożym.
Tak oto są ostatni, którzy będą pierwszymi, i są pierwsi, którzy będą ostatnimi».


Ręka księdza Mateusza długo szukała. W końcu znalazła.
- Druga trzydzieści – wymamrotał proboszcz i odłożył budzik z powrotem na nocny stolik – Boże, ależ bym coś zjadł.
Było cicho. Gdzieś daleko zaszczekał pies, ale zaraz umilkł. Szumiał delikatny wiatr. Jedynym niezidentyfikowanym dźwiękiem było ciche brzęczenie.
- Już wiem – ksiądz Mateusz uniósł znad kołdry wskazujący palec w bezmyślnym geście rasowego kaznodziei – toż to przecież nic innego, jak tylko lodówka! Lodówka!
Księże myśli zaczęły niespokojnie kręcić się wokół emaliowanego mebla, stojącego w rogu kuchni.
- Boże! – westchnął – Ależ bym coś zjadł...
Przypomniał sobie, że wczoraj odwiedziła go siostra. Jak zwykle przy takiej okazji zapchała proboszczowską lodówkę zwojem kabanosów, dwiema główkami sałaty, czterema czy pięcioma słoikami domowych przetworów i tym, co ksiądz Mateusz zdecydowanie lubił najbardziej – kilkoma salaterkami galaretki owocowej z polewą z ptasiego mleczka.
- Boże, tylko jedną taką galaretkę – ksiądz Mateusz zaczął walkę. Sen odszedł od niego zupełnie i czaił się gdzieś z boku jak pies z podkulonym ogonem, który nawet nie śmie skamleć.
- Lekarz zabronił ci jeść poza porą posiłku – odezwały się w nocnej ciszy połączone chóry sumienia i zdrowego rozsądku – W przeciwnym bowiem przypadku lada moment łatwiej cię będzie przeskoczyć, niż obejść!
- Ale to przecież tylko owocowa galaretka. Zero kalorii. Trochę omaszczonej pianką ptasiego mleczka wody z żelatyną...
- Powiadasz: z żelatyną? – odezwało się solo niepokoju – A słyszałeś o chorobie wściekłych krów? A nie pamiętasz, co pisały gazety, że żelatynę robi się głównie z wołowych kości?
Już prawie zrezygnował z nocnej porcji deseru, kiedy zapiał gdzieś tenor męskiej ambicji:
- Powiedz raczej, że nie masz na tyle silnej woli, żeby się zwlec z łóżka, mięczaku!
- Co? Co?! – rozsierdził się sam na siebie – Ja mięczakiem?
Zerwał się z łóżka, bezbłędnie wsunął nogi w kapcie i podreptał do sąsiadującej z sypialnią kuchni. Po omacku odnalazł lodówkę. Złapał uchwyt i mocno pociągnął. Nagły snop światła oślepił go na chwilę. Pochylił się i wyjął ze środka salaterkę trzęsącej się galaretki z etolą ptasiego mleczka. Powąchał i odłożył z powrotem na miejsce.
- No! – westchnął wracając w pielesze – Tylko nie mięczak!

Mięczak, to człowiek wygodnej drogi i szerokiej bramy. Takich nie ma na szlaku do nieba. Czy twoja brama jest wąska? To znaczy: czy potrafisz sobie stawiać wymagania? Sprawdź.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz